wtorek, 30 listopada 2010

keine Grenzen?

Siedząc dziś na uczelni w czasie okienka, mimowolnie byłam świadkiem rozmowy kilkorga obcych mi osób. Podczas gdy ja próbowałam się skupić na lekturze Fromma (o tym, być może, kiedy indziej), oni gadali o różnych, mniej lub bardziej związanych z filozofią rzeczach. W pewnym momencie rozmowa zeszła na kupowanie ciuchów i jedna z siedzących tam dziewczyn wyznała bez cienia żenady: Bo wiecie, ostatnio weszłam do lumpeksu i nie miałam w ogóle kasy, a były tam takie ciuchy, które normalnie musiałam mieć! No i wzięłam je do przymierzalni, wrzuciłam do torebki i wyszłam. (Mi osobiście szczęka opadła, więc zręcznie udałam, że to od ziewania). Jej znajomi byli zaskoczeni tą historią; jeden z chłopaków powiedział, że ukradła - i ona się zgodziła, powtarzając to słowo kilkukrotnie. Potem ten sam chłopak powiedział, że kradzież to kradzież, więc owa dziewczyna jest złodziejką. Na te słowa święcie (sic!) się oburzyła: Ukradłam tylko dwie rzeczy, to znaczy, że jeszcze nie jestem złodziejką!

Teraz, z dystansu, mogę tylko zapytać: gdzie leży granica, poza którą można już będzie nazwać tę dziewczynę złodziejką?

niedziela, 28 listopada 2010

smutne tęsknoty?

Już jest. Długo oczekiwana, trochę trudna, ale na pewno radosna I niedziela Adwentu. Czasu RADOSNEGO oczekiwania. Trzeba nam czekać tak, jak czekali pierwsi chrześcijanie. Pan miał przyjść ponownie już zaraz, dlatego wyglądali Go każdej chwili. Właśnie teraz mamy szansę czekać tak jak oni: wyglądać Go każdej chwili. W końcu to już niebawem!

Dzisiejsze czytania (Iz 2,1-5; Ps 122,1-2.4-9; Rz 13,11-14; Mt 24,37-44) do takiego czekania nas zaprawiają.

Izajasz pokazuje, co będzie na końcu czasów - dokładnie na tym końcu, który dzieje się TERAZ. Wizja jest piękna: naród przeciw narodowi nie podniesie już oręża, swe miecze przekują na lemiesze, włócznie na sierpy. Dlaczego? Bo PAN PRZYJDZIE i będzie z nimi! Dla tych, którym się to wydaje niemożliwe: chodźcie, postępujmy w światłości Pana!

Psalm ten, co tydzień temu. Tylko więcej wersów. Zainteresowanych tym, co mam do powiedzenia na jego temat, a jeszcze tego nie czytali, odsyłam do notki Wodzem i Królem :)

Drugie czytanie dobrze oddaje to, o czym napisałam na początku - wyczekiwanie Pana w każdym momencie. Teraz bowiem zbawienie jest bliżej nas niż wtedy, gdyśmy uwierzyli!!!

A Ewangelia zawiera słowa Pana Jezusa, które są swego rodzaju podpisem poświadczającym, że to trwanie w oczekiwaniu jest najlepszą z możliwych dróg. Czuwajcie więc, bo nie wiecie, w którym dniu Pan wasz przyjdzie. Bądźcie gotowi, bo w chwili, której się nie domyślacie, Syn Człowieczy przyjdzie. Z tym czekaniem to jest trochę tak, jak z życiem ludów nomadycznych - i Żydzi, wędrując do Ziemi Obiecanej, tak właśnie żyli - nieustannie byli gotowi do drogi. Wystarczyło im zwinąć namioty i ruszyć dalej. Naszymi namiotami, które mamy zwinąć przed drogą, są nasze dobre uczynki i czyste sumienia. Muszą być tak uporządkowane, żeby Pan mógł nas zabrać w każdej chwili - dokładnie w tej, w której przyjdzie. Żeby nie musiał czekać.

Zresztą, czy to nasze czekanie na Jego przyjście - radosne, bo radosne, ale jednak czekanie - nie jest wystarczająco nasycone tęsknotą, żeby w chwili, której się nie spodziewamy, a w której się rozweselimy Jego obecnością, jeszcze zwlekać przez swoje nieprzygotowanie?

sobota, 27 listopada 2010

wiara/wierność

Moja Współodpowiedzialna podesłała mi przed chwilą artykuł, który wskazuje na bardzo ważną rzecz. Clou tej krótkiej notatki są słowa opiekuna wystawy: Styliści ubierający gwiazdy pop wykorzystują przeważnie katolickie symbole, bo katolicy są bardziej tolerancyjni. To, co robi się z katolicyzmem w modzie, nie dałoby się zrobić z islamem. Wydaje się, że w artykule zdanie to ma charakter luźnej obserwacji i jest do zaobserwowanego zjawiska nastawione neutralnie lub umiarkowanie pozytywnie.

Trzeba jednak postawić pytanie, jak zdanie to powinno funkcjonować w myśleniu katolików? Czy to na pewno fajnie, że jesteśmy bardziej tolerancyjni i postępowi niż muzułmanie, niż Żydzi, niż wszyscy inni?

Jest taki felieton Łysiaka (również podesłany przez moją Współodpowiedzialną), z którym można się zgadzać albo nie, który może trochę razić formą, dosadnością, ale zawiera istotną, moim zdaniem myśl. Cytowane przez niego zdanie: W pozornie chrześcijańskiej Europie chrześcijaństwo stało się najbardziej okpiwaną religią nie jest specjalnie odkrywcze, ale też wcale nie taka jest jego rola.

Czy jako chrześcijanie, katolicy, robimy wszystko, co w naszej mocy, aby chrześcijaństwo miało należne mu miejsce i, przede wszystkim, aby Bóg był Bogiem, a nie maskotką albo - z drugiej strony - przedmiotem kpiny?

Nie rzucim, Chryste, świątyń Twych. Jako dziecko (i potem także) bardzo nie lubiłam tej pieśni. Bo taka patetyczna, bo taka górnolotna, bo taka nieaktualna. Może pora zrobić coś, żeby ponownie stała się aktualna? Żeby tak się stało - trzeba pracy mojej, Twojej, Waszej, naszej. Nie rzucim, a nie nie rzucę.



Jeśli my odmawiamy wierności, On wiary dochowuje, bo nie może się zaprzeć siebie samego. (2 Tm 2,13)

piątek, 26 listopada 2010

nowość

Daj nam nowe życie, a będziemy Cię chwalili (Ps 80)

Pan dał nowe życie - Julię, waga urodzeniowa 3650 g, długość ciała 56 cm. Jakże Go teraz nie chwalić? Julia oprócz tego, że jest na pewno najpiękniejszym i najwspanialszym dzieckiem na świecie (zaraz po moim synaczku - chrześniaku), jest moją bratanicą. Julia jest zdrowa, ma kochających rodziców i brata (mojego synaczka), który wprawdzie jeszcze nie do końca wie, o co chodzi, ale się cieszy, że w domu będzie dzidzia. Na Julię wszyscy w rodzinie czekali i wszyscy się ucieszyli, kiedy dziś rano poszła fama, że to - JUŻ.

Bardzo Was wszystkich, drodzy Czytelnicy, proszę o modlitwę w intencji Julii i jej rodziny. Tego nigdy za wiele.

Ale w związku z tym proszę Was też o modlitwę w intencji tych dzieci, na które nikt nie czeka. Które się zdarzyły i których się trzeba pozbyć albo które z innych przyczyn nie mają szans na urodzenie się. Prośbę między innymi o to kieruje też do nas wszystkich papież Benedykt XVI. Podejmijmy to wyzwanie :)

czwartek, 25 listopada 2010

pragnienia

Słowo, które szczególnie mocno dziś do mnie przemówiło.

Słowo pierwsze.
Niech miłość i wierność cię nie opuszcza,
przymocuj je sobie do szyi,
na tablicy serca je wypisz,
a znajdziesz uznanie i łaskę
w oczach Boga i ludzi.

Z całego serca Panu zaufaj,
nie polegaj na swoim rozsądku.
Poznawaj Go na każdej swej drodze,
a On twe ścieżki wyrówna.

Nie bądź mądry we własnych swych oczach.


(Prz 3,3-7a)


Słowo drugie.
Łaska wam i pokój niech będą udzielone obficie przez poznanie Boga i Jezusa, Pana naszego! (...) dołożywszy całej pilności, dodajcie do wiary waszej cnotę, do cnoty poznanie, do poznania powściągliwość, do powściągliwości cierpliwość, do cierpliwości pobożność, do pobożności przyjaźń braterską, do przyjaźni braterskiej zaś miłość. Gdy bowiem będziecie je mieli, i to w obfitości, nie pozostawią was one bezczynnymi ani bezowocnymi w poznawaniu Pana naszego, Jezusa Chrystusa

(2 P 1,2.5-8)




A całkiem niedawno pomyślałam sobie znowu, że po śmierci chciałabym od razu znaleźć się w niebie. Że chciałabym być świętą. W gruncie rzeczy chodzi tylko o to, żeby oglądać Go twarzą w twarz. No i jeszcze - żeby swoje wieczne szczęście przekuwać w pracę na rzecz tych, którzy na wejście do Królestwa Niebieskiego jeszcze czekają. Zaczynam rozumieć Małą Tereskę, która pisała: O, jak bym bardzo chciała, żebyś umarła, moja biedna Mamuśku!... A to dlatego, żebyś poszła do nieba; przecież mówisz, że trzeba umrzeć, żeby tam pójść; Zawsze pragnęłam być świętą; Nadzieja pójścia do nieba przepełniała mnie radością; Panie, chcę Cię prosić, abyśmy się wszyscy kiedyś znaleźli razem w Twoim pięknym niebie; W niebie będę pragnęła tego samego, co na ziemi: miłować Jezusa i sprawiać, by inni Go miłowali i wreszcie: Gdy patrzymy na śmierć człowieka sprawiedliwego, trudno nie zazdrościć mu jego losu; dla niego nie istnieje już czas wygnania, lecz tylko Bóg, nic tylko Bóg.

środa, 24 listopada 2010

opoka mocy mojej

Radości moich przyjaciół są moimi radościami. Ile człowiek ma w życiu radości, jeśli wychodzi z takiego założenia! Ciągle coś, ciągle nie można się nie uśmiechnąć, nie można nie przeżywać wspólnie. Cudowne, jeśli przyjaźń jest przestrzenią dzielenia radości.

Na zdrowy rozum przyjmując powyższe założenie, o ile nie interesuje mnie tylko przyjemność i umilanie sobie życia, to powinnam przyjąć też drugie założenie: bóle moich przyjaciół są także moimi bólami. Dużo gorzej brzmi, prawda? Jest trudniej to przyjąć. Jeszcze trudniej - według tego postępować.

Jest tak, że jeśli się przyjmie oba te założenia i sumiennie się je realizuje jako cele w przyjaźni, to Pan Bóg człowieka nie zostawia samego z przyjmowaniem cudzego bólu. Robi to (tzn. nie zostawia człowieka samego) na wiele różnych sposobów.

Na przykład - mówiąc w psalmie w nieszporach:
Jedynie w Bogu spokój znajduje ma dusza, *
od Niego przychodzi moje zbawienie.
Tylko On jest opoką i zbawieniem moim, *
On moją twierdzą, więc się nie zachwieję.
Jak długo będziecie napadać na człowieka, †
przewracać go wszyscy jak pochyłą ścianę, *
jak mur, który się wali?
Oto usiłują go poniżyć *
i kłamstwem się rozkoszują.
Błogosławią kłamliwymi ustami, *
a przeklinają w sercu.
Jedynie w Bogu szukaj spokoju, duszo moja, *
bo od Niego pochodzi moja nadzieja.
Tylko On jest opoką i zbawieniem moim, *
On moją twierdzą, więc się nie zachwieję.
W Bogu zbawienie moje i chwała, *
Bóg opoką mocy mojej i moją ucieczką.
W każdym czasie Jemu ufaj, narodzie, †
przed Nim wylejcie wasze serca. *
Bóg jest naszą ucieczką!
Synowie ludzcy są tylko tchnieniem, *
synowie mężów kłamliwi.
Unoszą się w górę na wadze, *
bo wszyscy razem są lżejsi niż oddech.
Nie pokładajcie ufności w przemocy †
ani na próżno nie łudźcie się rabunkiem, *
do bogactw, choćby rosły, serc nie przywiązujcie.
Bóg raz powiedział, dwakroć to słyszałem, *
że moc należy do Boga.
I u Ciebie, Panie, jest łaska, *
bo Ty każdemu oddasz według jego czynów.

Psalm 62


Ta notka, oprócz oczywistego skierowania do wszystkich Czytelników, jest dedykowana jednej konkretnej Osobie, która koniecznie powinna wiedzieć, że właśnie dziś w nieszporach mówimy właśnie ten psalm.

wtorek, 23 listopada 2010

znaki

Coś, czego nie mogę przeżyć do tej pory, chociaż znalazłam wczoraj. Nie wiem, czy się śmiać, czy płakać.

173. Dokumenty liturgiczne nie wymieniają ministranta mikrofonu wśród funkcji liturgicznych. Jednak istnieje on już od wielu lat w praktyce liturgicznej Kościoła. Trudno sobie wyobrazić dzisiaj celebrację niedzielnej Eucharystii w kościele parafialnym bez mikrofonów. Mikrofon wszedł w pewnym sensie w świat znaków liturgicznych, jako "znak czasu". W jakiś sposób wyraża on cywilizację techniczną, którą posługuje się Kościół w głoszeniu Ewangelii. Choć nie jest znakiem liturgicznym w ścisłym znaczeniu, to jednak w niektórych wspólnotach jest w szczególnym poszanowaniu. Okazują ten szacunek wtedy, gdy w czasie okadzenia darów ministranci zdejmują mszał, a zostawiają mikrofon. Czy decyduje tu wielkość przedmiotu?
Ceremoniał Wspólnoty Parafialnej


Znak czasu. No tak. Jak się nie ma, co się lubi, to się lubi, co się ma. (W innej wersji: jak się nie ma, co się lubi, to się kradnie, co popadnie). Mało znaków czasu mamy na ziemi, jak do tej pory.

poniedziałek, 22 listopada 2010

związkowcom i niezrzeszonym

Wspomnień czar. Dziś pora na św. Cecylię.

Wart przeczytania jest jej życiorys. Nie będę go tu przytaczać, streszczać ani nic podobnego. Powiem natomiast, że motyw nawrócenia męża przypomniał mi niedawną rozmowę. W rozmowie tej padły słowa o tym, że lepiej jest dla kobiety wiązać się z mężczyzną dobrym, a niekoniecznie katolikiem - i potem go ewentualnie prostować - niż szukać na siłę katolika, który wcale taki dobry być nie musi. Niby prosta konstatacja, ale ile znaczy dla kogoś, kto ma już na tym tle złe doświadczenia. (I nieważne jest tutaj, że św. Cecylia wcale sobie męża nie szukała :P)

Święta Cecylia jest dla mnie szczególnie ważna i bliska, bo jest patronką muzyki kościelnej. Ponoć sama grała na organach - co skutecznie studzi mój zapał w jej kierunku - ale to tylko legenda. W ikonografii przedstawia się ją też z innymi instrumentami. Tak czy inaczej -

święta Cecylio - módl się za nami!

niedziela, 21 listopada 2010

Wodzem i Królem

Obchodzimy dziś uroczystość Jezusa Chrystusa Króla Wszechświata.



Dzisiejsze czytania (2 Sm 5,1-3; Ps 122,1-2.4-5; Kol 1,12-20; Łk 23,35-43) niosą ze sobą trudną w rzeczywistości treść.

Pierwsze czytanie mówi o wyborze, jakiego dokonał lud Izraela wobec króla Dawida. Do Dawida przyszli przedstawiciele Izraela i najpierw się przed nim ukorzyli, a potem zawarli przymierze i namaścili go na swego króla. Sami przyznali, że robią to ze względu na słowa Pana Boga do Dawida o nim samym: Ty będziesz pasł mój lud, Izraela, i ty będziesz wodzem dla Izraela. Pismo prezentuje w tym fragmencie ściśle ziemski porządek wybierania władcy. Owszem, na skutek słowa Pana, ale jednak to ludzie wybrali Dawida na króla.

Psalm - jeden z moich ulubionych. Ucieszyłem się, gdy mi powiedziano: "Pójdziemy do domu Pana". Nie wiem, na ile trafna jest moja wizja, ale zawsze przy tych słowach wyobrażam sobie sytuację, w której psalmista jest biednym, smutnym, opuszczonym człowiekiem, do którego przychodzą ludzie z zamiarem podniesienia go na duchu - i stawiają go przed faktem: pójdziemy do domu Pana. I sama ta zapowiedź jest dla psalmisty źródłem radości - opadają z niego troski i zgnębienie. Wizja plastyczna, ale czy teologicznie poprawna - nie gwarantuję. Myślę, że w kontekście dzisiejszej uroczystości większe znaczenie mają jednak słowa o tronach domu Dawida. O co chodzi? O dziedziczenie władzy i powiązanych z nią przymiotów. Także o to, że - przenosząc ten psalm w płaszczyznę interpretacji chrześcijańskiej - w Świątyni, w domu Pana, jest miejsce Chrystusa - Króla.

Fragment Listu do Kolosan regularnie przewija się w Liturgii Godzin. Wskazuje na niebywałą godność Syna Bożego. On jest obrazem Boga niewidzialnego, Pierworodnym wobec każdego stworzenia, bo w Nim zostało wszystko stworzone: i to, co w niebiosach, i to, co na ziemi, byty widzialne i niewidzialne, czy Trony, czy Panowania, czy Zwierzchności, czy Władze. Wszystko przez Niego i dla Niego zostało stworzone. On jest przed wszystkim i wszystko w Nim ma istnienie. I On jest Głową Ciała, to jest Kościoła. Jak nieskończenie wielki jest Chrystus, skoro jest ponad Tronami, Zwierzchnościami, Władzami, ponad wszelkim stworzeniem! I, co równie ważne, Jego wielkość nie pochodzi z dziedziczenia tronu Dawida - Zechciał bowiem Bóg, by w Nim zamieszkała cała Pełnia, i aby przez Niego i dla Niego znów pojednać wszystko ze sobą. To Bóg Ojciec przez istotową jedność z Synem zapewnił Mu godność królewską. (Bardziej po ludzku: Jezus jest Królem, bo jest jedno z Ojcem, który Sam jest Królem).

I wreszcie Ewangelia. Wydawać się może dziwne, że kiedy mówimy o Jezusie Chrystusie jako Królu Wszechświata, zamiast obrazu wielkiego tryumfu Kościół podaje nam obraz pohańbienia Chrystusa. W kontekście pierwszego czytania jest to bardzo wymowne: napis To jest król żydowski dobitnie świadczy o sposobie, w jaki Żydzi i Rzymianie pojmowali słowa Chrystusa o Jego królowaniu. Żadnego porządku boskiego - sam się nazywasz królem w znaczeniu ziemskim, politycznym. Toż to uzurpator! Popatrz na historię, na swojego przodka, Dawida - on nie uzurpował sobie władzy nad Izraelem, Izrael sam do niego przyszedł i o to prosił. Kto Ciebie prosił o królowanie? Jednak przeznaczenie tego właśnie fragmentu na uroczystość Jezusa Chrystusa Króla Wszechświata odbieram także jako ważną naukę dla wszystkich katolików, dotyczącą krzyża Chrystusa. Przeglądając w nocy katolickie fora internetowe (patrz poprzednia notka) trafiłam na wątek, który mnie cokolwiek zaniepokoił. Trzeba jasno powiedzieć: Jezus Chrystus jest Królem i Zbawcą w jednym, a bez krzyża to drugie by się nie dokonało. Zbawienie jest udziałem tych, którzy na tego sponiewieranego, umęczonego, dramatycznie ludzkiego Chrystusa patrzą w porządku nie tylko ludzkim, ale i Boskim. Stąd Jezus mówi do dobrego łotra: aprawdę powiadam ci: Dziś ze Mną będziesz w raju.

A na temat samej uroczystości, którą dziś obchodzimy, polecam poczytać tutaj :)

forumowisko

Służbowe czytanie katolickich forów internetowych może człowiekowi skutecznie wyprać mózg i odebrać chęć życia.

Obserwacja pierwsza: zaskakujące, że tylko niektóre spośród niezliczonych forów dyskusyjnych zrzeszających katolików mają wydzielone działy dotyczące liturgii. A już tylko jedno albo dwa (bez adresów, żeby nie robić kryptoreklamy - poza tym pozamykałam już wszystkie karty :)) mają wśród użytkowników ludzi, którzy potrafią powiedzieć coś więcej niż tak mi się wydaje.

Obserwacja druga: wszystkie te fora są dość monotonne. Młodzi i ciut starsi katolicy w Polsce mają dość wąskie spektrum problemów i wątpliwości. Ciągle tylko: pokłon, przyklękanie, znak pokoju, taniec, szaty liturgiczne, bicie się w piersi, czytania i psalmy, dzwonki - do wszystkiego: co, jak, kiedy i czy w ogóle można. I znowu: pokłon, przyklękanie, znak pokoju... Nie przeglądałam za bardzo działów niezwiązanych z liturgią, ale rzuciło mi się w oczy np.: Wasz typ księdza - to znaczy co, urody, mody, duchowości, emocjonalności czy czegoś jeszcze innego? Rzuciłam różańcem o ścianę - czy Bóg mi to wybaczy? albo Czy Bóg wie, co mam w sercu? No i najbardziej zaskakujące: Czy trzeba chodzić na Mszę świętą?

Refleksja: dobrze, że dzieciaki (i młodzież, i dorośli także) pytają. Znaczy, że coś im się tam w duszy rusza. Trzeba o ten ruch bardzo, bardzo dbać. Nawet jeśli pytania są na takim poziomie, że aż niewiarygodna wydaje się sama możliwość ich zadania. Zapomniał wół, jak cielęciem był, co tu dużo mówić. Wracając - dobrze, że pytania są. Źle jednak, że nie ma komu na nie odpowiadać. Czytając ciągle powtarzające się pytania na temat liturgii, spotykałam za każdym razem inne odpowiedzi. Jak można wymagać od przeciętnych katolików - nawet tych, którzy próbują szukać odpowiedzi na swoje wątpliwości - jakiejś wiedzy na temat liturgii (ale też teologii, jak wynika z obserwacji), skoro nie ma jednego głosu, który by tym mądrze pokierował?

Oj, nie - nie mówię tu o prostym nakazywaniu i zakazywaniu. Dokumenty Kościoła są sformułowane w taki sposób, że nie sposób jednoznacznie powiedzieć w wielu kwestiach - tak należy, a tak nie należy robić. Mam tu na myśli raczej wykładanie każdorazowo problemu szeroko: Kościół mówi w tym dokumencie tak, w tym inaczej. W takiej diecezji robi się tak, a w innej biskup zdecydował inaczej. I tak dalej. Tymczasem na większości tych forów, z których miałam (wątpliwą) przyjemność korzystać, niekompetentni ludzie na podstawie swoich wydaje-mi-siów próbują podawać jednoznaczne i (ich zdaniem) powszechnie obowiązujące sądy. Czytanie długiego posta z przekrojowo przedstawionym stanowiskiem Kościoła nie jest rzeczą prostą - ale czy w naszej wierze i w sprawach ściśle z nią związanych (np. liturgii) musimy koniecznie iść po linii najmniejszego oporu?

sobota, 20 listopada 2010

myśl przewodnia

Kolejny artykuł, który wprawił mnie w zakłopotanie. Zawołanie najbliższego spotkania lednickiego - "Jan Paweł II - liczy się świętość" - brzmi co najmniej dziwnie. Wzmianka na stronie organizatora niewiele wyjaśnia. Co znaczy to hasło? Czy że dla Jana Pawła II liczyła się świętość? Nie jestem specem od myśli i duchowości JP2, ale czy nie bardziej liczył się dla niego sam Pan Bóg? Może to hasło znaczy coś innego. Na przykład - że dla nas powinna się liczyć świętość, tak jak święty był Jan Paweł II? No, to by się zgadzało z lednicką i w ogóle polską histerią na punkcie osoby Jana Pawła II, naszego papieża. Czy może myśl przewodnia najbliższej Lednicy ma znaczyć, że Jan Paweł II w pierwszej kolejności nawołuje nas do bycia świętymi? Pokrętnymi argumentacjami można to jakoś wytłumaczyć.

Cały czas kołacze mi tylko w głowie pytanie: czy Jan Paweł II chciałby, żeby zamiast skupiać się na Panu Bogu, skupiać się na nim jako na wielkim szołmenie i inicjatorze takich fajnych spotkań?

piątek, 19 listopada 2010

pocieszenie

Zadanie na najbliższe dni - lektura Księgi Hioba.

Pragnienie Słowa połączone z niemal fizyczną trudnością czytania. Zdania, których wygodniej byłoby nie czytać. Z którymi milej byłoby się nie konfrontować. I właśnie tam - dwa fragmenty z dzisiejszej części, które mnie rozłożyły na łopatki.

Pierwszy - z trzeciej mowy Elifaza (Hi 22,21-28):
Pojednaj się, zawrzyj z Nim pokój, a dobra do ciebie powrócą. Przyjmij z Jego ust pouczenie, nakazy wyryj w swym sercu. Gdy wrócisz do Wszechmocnego, będziesz znów mocny, usuniesz zło z twego namiotu. Gdy rzucisz złoto do prochu i Ofir na skałę potoków, Wszechmocny będzie twoją sztabą złota i stosem srebra dla ciebie, bo wtedy rozkoszą twą będzie Wszechmocny, podniesiesz twarz swą ku Bogu, wezwiesz go, a On cię wysłucha, wypełnisz swe śluby, zamiary swe przeprowadzisz.


Drugi fragment pochodzi z odpowiedzi Hioba (Hi 23,8-11):
Pójdę na wschód: tam Go nie ma; na zachód - nie mogę Go dostrzec. Na północy przy działaniu Go nie widzę, na południe się zwrócił? Nie dojrzę. Lecz On zna drogę, którą kroczę, z prób wyjdę czysty jak złoto. Do Jego śladu przylgnęła moja stopa, Jego drogi strzegłem i nie zbłądziłem.


wytłuszczenia pochodzą oczywiście ode mnie :)

czwartek, 18 listopada 2010

społeczeństwo obywatelskie



Zadaniem chrześcijanina - moim skromnym zdaniem, rzecz jasna - jest właśnie wziąć tę gazetę do ręki, przeczytać od pierwszej do ostatniej literki, a następnie zastanowić się, co i jak może sam zmienić. Ofiarom trzęsienia ziemi albo wypadku samochodowego życia (ziemskiego) nie przywróci. Może coś zrobić dla ich życia wiecznego, może coś zrobić dla ich rodzin. Jest tyle pól działania, tyle możliwości. Trzeba tylko wiedzieć. Że coś jest do zrobienia.

No i chcieć.

wtorek, 16 listopada 2010

czy muzyka jest do zbawienia koniecznie potrzebna?

Na spotkanie SOWY (Szkoły Odnowy WiarY) zawitał dziś z dawna oczekiwany gość - o. Błażej Matusiak OP. Mówił o muzyce we Mszy świętej, swój wykład ilustrował fragmentami nagrań. Ciekawe, choć trudne. Kwiatki, które mi zapadły w pamięć (i w notes):

Śpiew mężczyzny jest bardzo męski, a śpiew kobiety - bardzo kobiecy

Śpiewanie to piękne oddychanie - o. Błażej nie umiał powiedzieć, czyja to oryginalnie myśl.

Głos jest sumą własnych doświadczeń i przeżyć oraz głosów innych ludzi, których się słyszało/słuchało.

U grekokatolików chłopak by nawet nie pomyślał, że ma powołanie, gdyby nie miał dobrego głosu.

I na koniec absolutny hit: Śpiewa człowiek, nie anioł - nie musimy udawać kogoś, kim nie jesteśmy :)

poniedziałek, 15 listopada 2010

dziedziczenie

Dziś Kościół katolicki wspomina św. Alberta Wielkiego, dominikanina, biskupa i Doktora Kościoła. Jest dla mnie szczególnie ważną postacią, nie tyle z racji przynależności do Zakonu Kaznodziejskiego, ile przez to, że jego uczniem był św. Tomasz z Akwinu.

Myślę sobie o tych dwóch Świętych - ważnych, wielkich, uczonych - że chyba jednak istnieje ten charyzmat dominikański, o którym niektórzy - nawet w samym zakonie - mówią z przekąsem albo przymrużeniem oka. Coś, co łączy tylu dominikanów w czasie i w przestrzeni. Dobro, które trwa i się rozprzestrzenia, a wszystko dzięki Bożej łasce. Podoba mi się zwyczaj nazywania św. Dominika - Ojcem Dominikiem. On jak prawdziwy ojciec przekazał dalej ten charyzmat, który otrzymał, i dzięki temu ród jego ciągle trwa.

Myślę sobie, czy z takimi założycielami zakonów nie jest trochę tak, jak z Abrahamem - otrzymują od Boga obietnicę, że ich potomstwo będzie liczne, ale najpierw muszą się zdecydować na trudne rzeczy, na całkowite zaufanie Bogu. Tak chyba było ze św. Dominikiem, tak było też z Matką Teresą z Kalkuty, której zbiór prywatnych pism skończyłam czytać w Wilkanowie. Otrzymują od Boga wielki dar, który mają przekazać następcom jako dziedzictwo.

Pan moim dziedzictwem i przeznaczeniem (...) (Ps 16)

niedziela, 14 listopada 2010

kwiat

Długi weekend. Długi czasowo i długi mentalnie. Dobry w jakiś przedziwny sposób.

Najpierw ślub Znajomych. Ślub, podczas którego znowu, znowu śpiewanie było przede wszystkim służbą. Ślub, który był tak naturalną konsekwencją tego, co widziało się przez ostatnie miesiące, lata, że trudno sobie wyobrazić, by mogło go nie być.

Potem bieg do domu po bagaż i na dworzec, żeby dołączyć do młodzieży i ojca w Wilkanowie. Perypetie pociągowe, zakończone sukcesem. Komitet powitalny w Bystrzycy Kłodzkiej, stamtąd autem do Wilkanowa. I cztery dni... jak to nazwać? Cztery dni obserwowania się nawzajem, nawiązywania niteczek kontaktu. Nie jestem najlepszym pedagogiem i czas coś z tym zrobić. Pod względem duchowym ten wyjazd dał mi jedną bardzo, ale to bardzo ważną rzecz: pokazał, jak bardzo przez ostatnie lata dojrzałam w wierze, jak bardzo się zmieniłam pod tym względem. Także - ile jeszcze przede mną.

Oraz - jak wiele można dać innym ludziom, kiedy ma się już tę odrobinę. Spotkanie ze Słowem Bożym w grupach - lectio divina - trzeba się nauczyć mówić o Panu Bogu - bez moraliny - cztery dziewczyny w wieku licealno-gimnazjalnym i ja - godzina jak z bicza strzelił. Tylko Ewangelia na tę niedzielę (na dzisiaj). Miałam tu zapisać te myśli, które się pojawiły w rozmowie, ale myślę sobie, że może jednak powinny zostać niespisane.

Na koniec - podróż powrotna i pociągowe rozmyślania tym razem skupione w rozmowie z ciut ode mnie starszym chłopakiem, z którym najpierw rozmawialiśmy o filozofii, a potem o Bogu, wierze, religii. Pod koniec tej rozmowy powiedział, że jestem pierwszą osobą, która ma inne zdanie od jego własnego. Wygląda więc na to, że mówienie, które obok robienia pierogów i śpiewania (w tej kolejności) wychodzi mi najlepiej, może być moim sposobem apostolstwa. Jasna sprawa, że nie jedynym. Ale tym najważniejszym?

czwartek, 11 listopada 2010

młodzieży, przybywam!

Dziś wyjeżdżam do Wilkanowa, gdzie młodzież z duszpasterstwa młodzieży pod opieką ojca Norberta się integruje. Mam tam być dodatkowym opiekunem. Trochę się boję, co z tego wyniknie. Bardzo, bardzo proszę o modlitwę. Za mnie też, ale przede wszystkim za tych młodych, którzy jakoś szukają swojego miejsca w Kościele - żeby je znaleźli i potrafili dawać w nim z siebie jak najwięcej. No i za sam ten wyjazd, żeby był udany, żeby nic się nikomu nie stało, żeby spełnił swoje zadanie integracji ludzi między sobą i z Panem Bogiem :)

Zatem - do niedzieli :)

środa, 10 listopada 2010

powroty

Jeśli się często obcuje z Liturgią Godzin, to po pewnym czasie jej elementy wracają do człowieka w takich momentach, w których się tego w ogóle nie spodziewa. Pisałam kiedyś - na wakacjach jeszcze - o krążeniu mi po głowie fragmentu z Psalmu 108 (Do mnie należy Gilead i ziemia Manassesa...). Wczoraj natomiast (właściwie na przełomie wczoraj i dzisiaj) przyszedł do mnie fragment z Psalmu 121: Pan ciebie strzeże, jest cieniem nad tobą. Trudny to był wieczór i noc pod wieloma względami. I właśnie wtedy - Pan ciebie strzeże, jest cieniem nad tobą. Wieczór doświadczania smutku, bólu, bezradności, trudności, trochę żalu i pretensji do samego Pana Boga. Jak na złość - właśnie wtedy Pan ciebie strzeże, jest cieniem nad tobą.

A potem przyszło jeszcze coś innego.
Strzeżonego Pan Bóg strzeże.
Dobrze się strzec nawzajem. Westchnieniem. Psalmem. Litanią. Czymkolwiek.

poniedziałek, 8 listopada 2010

blisko, coraz bliżej

Niepohamowany zachwyt Liturgią Godzin, znowu.
Będziemy dziękować Panu Bogu naszemu, który doświadcza nas, tak jak naszych przodków. Przypomnijcie sobie to wszystko, co On uczynił z Abrahamem, i jak doświadczył Izaaka, i co spotkało Jakuba. Jak bowiem ich poddał Bóg próbie ogniowej, by doświadczyć ich serca, tak i na nas nie zesłał kary, lecz raczej dla przestrogi karci tych, którzy zbliżają się do Niego.
(Jdt 8,25-26a.27)


Ileż tu nadziei! Tych, którzy zbliżają się do Niego. Więc się zbliżamy! Może powoli, może niezdarnie, może boleśnie, ale się zbliżamy! A On nas upomina - pewnie po to, byśmy nie próbowali tego robić za szybko, zbyt gwałtownie, żebyśmy nie przypisywali sobie chwały z tego powodu. Chwała już na nas czeka, ale najpierw musimy się zbliżyć aż do zjednoczenia. Jeszcze trochę czasu i pracy przed nami. Ale - ważna rzecz - zbliżamy się!

niedziela, 7 listopada 2010

...gdy zmartwychwstanę...

Dzisiejsze czytania (2 Mch 7,1-2.9-14; Ps 17,1.5-6.8.15; 2 Tes 2,16-3,5; Łk 20,27-38) dobitnie przypominają, że zmartwychwstanie jest faktem, że jest realne i że winniśmy na nie czekać. Co więcej, wypływa z tych słów także konieczność ciągłego nastawienia na zmartwychwstanie we wszystkim, co robimy. Dobrowolne oddanie się na mękę i śmierć, jak to opisano w Drugiej Księdze Machabejskiej, jest możliwe tylko wtedy, kiedy się wierzy, że śmierć nie jest najgorszą rzeczą, jaka człowieka może spotkać, i że prowadzi nie do pogorszenia, ale raczej polepszenia jego stanu.

Wiara w zmartwychwstanie nie może nie opierać się na wierze w Boga, który to zmartwychwstanie da, podobnie jak dał narodzenie. W tym kontekście znamienne są słowa psalmu: Wołam do Ciebie, bo Ty mnie, Boże, wysłuchasz. To nie dlatego Bóg mnie wysłucha, że do Niego wołam. Jego słuchanie jest pierwotne w stosunku do mojego wołania. On najpierw chce wysłuchać, zanim jeszcze zdążę otworzyć usta. Wierny jest Pan, który umocni was i ustrzeże od złego, jak pisze św. Paweł. Wierność Pana to właśnie ta nieustanna, pierwotna chęć wysłuchania.

W Ewangelii znowu o zmartwychwstaniu - o historycznym usankcjonowaniu wiary w to wydarzenie. W kontekście słów Jezusa o Mojżeszu i jego wyznaniu przypomina mi się piękne zdanie z Katechizmu Kościoła Katolickiego, że Jezus nie zstąpił do piekieł, by wyzwolić potępionych ani żeby zniszczyć piekło potępionych, ale by wyzwolić sprawiedliwych, którzy Go poprzedzili. Ta perykopa niesie też inne ważne przesłanie: że po zmartwychwstaniu wszystko będzie inaczej niż dotąd. Życie wieczne będzie radykalnie różne od naszego ziemskiego życia. Próby zrozumienia go w kategoriach czysto ludzkich muszą spalić na panewce. Zmartwychwstanie będzie więc rewolucją.

Tylko wielka wiara w Boga może pomóc przeżyć tę rewolucję. Inaczej nie ma wskrzeszenia do życia.

piątek, 5 listopada 2010

koniec początku i początek końca



Kończy się sezon na znicze, wieńce i wiązanki. Pora zacząć panikować przed następnymi świętami. A Wy? Spanikowaliście już?

czwartek, 4 listopada 2010

równaj!

Moje praktyki w szkole są w rozkwicie, a same hospitacje zbliżają się do obowiązkowego progu 22 godzin. Dziś lekcja w II klasie liceum.

Dowiedziałam się, że Jezus, podobnie jak Sokrates, uznawał dualizm antropologiczny oraz był absolutystą moralnym. Podobnie jak Sokrates, poniósł śmierć za swoje poglądy. Również podobnie jak grecki (wolno)myśliciel miał silną więź z matką, ale - to zostało wyraźnie zaznaczone - nie był maminsynkiem. Różnił się od Sokratesa przede wszystkim tym, że nie uznawał intelektualizmu etycznego. Nie miał żony i dzieci, a w każdym razie nic o tym nie wiadomo - podczas gdy Sokrates miał żonę i trzech synów. Gdzieś pod koniec zauważono, że Jezus, w przeciwieństwie do Sokratesa, nie miał biologicznego ojca. Aha, i jeszcze - że Jego nauczanie miało wymiar transcendentny, a Sokrates podkreślał zawsze, że mówi o ludziach i dla ludzi.

Jednym słowem, co za dużo, to niezdrowo.

środa, 3 listopada 2010

bez odpowiedzi

Bywa, że się człowiek na pracy zafiksuje. Albo na studiach. Na nauce. Taka fiksacja zdecydowanie przeszkadza w odbiorze Słowa Bożego. Podczas dzisiejszego pierwszego czytania (Flp 2,12-18) najpierw w mojej głowie odbyła się galopada myśli w stronę Sorena Kierkegaarda (przy słowach z bojaźnią i drżeniem), a potem rozpłynęłam się na wspomnienie o św. Tomaszu z Akwinu i analizowaniu Summy teologicznej jego autorstwa (na słowa Bóg jest w was sprawcą i chcenia, i działania). Nie sądziłam, że to powiem, ale - chyba za dużo czasu spędzam nad filozofią.

Dziś wspominamy (a dominikanie z tej okazji świętują) św. Marcina de Porres. To kolejny święty, o którym ostatnio czytam, że był jednocześnie niezwykle pobożny i oddany Bogu oraz oddawał siebie, swoje siły, czas i pieniądze ludziom potrzebującym. Czy oddanie siebie Bogu może przebiegać bez oddania się innym? Z drugiej strony, czy oddanie się innym może przebiegać bez oddania się Bogu?

wtorek, 2 listopada 2010

perspektywa

Spacer po cmentarzu to jedna z najmilszych rzeczy, jakie się mogą w te dni zdarzyć. Chwila zadumy, że niektórych już nie ma, i nadziei, że tam, gdzie są, jest im lepiej, niż było tu na ziemi. Może też i zatroskania, czy aby na pewno są tam, gdzie byśmy chcieli, żeby byli. Na cmentarzu stajemy wobec pewności, że prędzej czy później nas też czeka taki los. Pewność, której wielu usilnie w swoim życiu poszukuje.

Taka pewność nie powinna jednak nieść ze sobą smutku, rezygnacji, goryczy. Ta pewność wypływa przecież z miłości Boga do nas. Tylko dlatego, że nas kocha, pozwala nam się do Siebie zbliżyć. Pozwala nam żyć, samodzielnie to życie kształtować, a potem za nie odpowiadać na sądzie. Tylko przez miłość i tylko w miłości jest możliwe coś takiego. Osądzić sprawiedliwie to dzieło miłości. Stanąć przed takim sprawiedliwym sądem jest możliwe tylko dzięki uprzedzającej miłości Boga.

poniedziałek, 1 listopada 2010

w niebie dzisiaj wszyscy Święci mają bal

Uroczystość Wszystkich Świętych.

W dzisiejszej jutrzni prośby, które pięknie i trafnie wyrażają rolę świętych w Kościele i sens zawierania z nimi bliższej znajomości:

Z radością błagajmy Boga, który jest koroną wszystkich Świętych:
Przez przyczynę Świętych wybaw nas, Panie.

Boże, źródło świętości, Ty w swoich Świętych objawiłeś wielorakie cuda swojej łaski,
- daj, abyśmy wysławiali w nich Twoją wielkość.

Wszechmogący, wieczny Boże, Ty ukazałeś nam w Świętych odbicie świętości Twojego Syna,
- spraw, abyśmy przy ich pomocy skuteczniej doszli do zjednoczenia z Chrystusem.

Królu niebios, Ty przez wiernych naśladowców Chrystusa budzisz w nas pragnienie niebieskiej ojczyzny,
- spraw, abyśmy dzięki nim poznali drogę, która tam prowadzi.

Boże, Ty przez eucharystyczną Ofiarę Twojego Syna ściślej nas jednoczysz z mieszkańcami nieba,
- daj, abyśmy za przykładem Świętych, których czcimy, wytrwale dążyli do świętości.


Chciałabym być święta. I to najlepiej jak najszybciej. Żeby już się cieszyć tym, co Bóg przygotował dla mnie w niebie. Myślę, że dzisiejszy dzień jest właśnie tym, w którym to pragnienie mogę oddać Bogu i jeszcze silniej prosić Go - za pośrednictwem Jego Świętych - o spełnienie tego marzenia.

Na wczorajszej Mszy świętej ksiądz upominał dzieciaki, żeby się nie pomyliły i nie życzyły tym razem nikomu "Wesołych świąt", bo to nie te święta. Jak to: nie te? Przecież dzisiejszy dzień jest jednym z najradośniejszych dni w kalendarzu liturgicznym! Obrósł w ponurość i nostalgię tylko z uwagi na obyczaje, uczucia, które są dobre tylko o tyle, o ile prowadzą do czegoś dobrego. Zacieranie sensu dnia Wszystkich Świętych z pewnością dobre nie jest.

Właśnie dlatego chciałabym, żeby na moim pogrzebie ksiądz miał biały ornat. Żeby się wszyscy radowali, że mogę już oglądać Pana twarzą w Twarz. (Oby tak było w rzeczywistości!) W tym kontekście wspaniale brzmi dzisiejszy fragment Pierwszego Listu św. Jana (3,2): Wiemy, że gdy się objawi, będziemy do Niego podobni, bo ujrzymy Go takim, jakim jest. Oby jak najszybciej, aby jak najskuteczniej!