czwartek, 30 września 2010

aktywista

Z ciekawości sięgnęłam po jakieś informacje o patronie dzisiejszego dnia - św. Hieronimie. Doktor Kościoła. No niby wszystko fajnie. Mądry gość i tyle. Jednak niekoniecznie. Nie wystarczy być mądrym, żeby zasłużyć na takie miano. Trzeba jeszcze być tytanem pracy. Naprawdę. Św. Hieronim tyle, tyle zrobił, tyle przeczytał, napisał, tyle się przez całe życie uczył!

Jest patronem studentów. Całkiem słusznie. Żebyśmy sobie, nie daj Boże, nie myśleli, że licencjat czy magisterka, osiągnięte czasem przez łut szczęścia, wystarczą. Trzeba nadal pracować. Mieć tę swoją działeczkę, której uprawianie zajmie nam całe życie i dzięki której inni będą mogli sami się rozwijać. Dla św. Hieronima taką działeczką było Pismo święte. Przez 24 lata (382-406) przetłumaczył na łacinę całe Pismo święte. Jego przekład, tzw. Wulgata (co oznacza "powszechnie przyjmowane"), został przyjęty przez Sobór Trydencki jako tekst urzędowy. Trzeba i nam znaleźć to własne poletko. Dla mnie jest to szczególnie istotne zadanie, ale wchodzić dalej nie będę, bo byłoby to zbytnie obnażanie siebie. W każdym razie - myślę sobie, że jak czasem westchniemy do św. Hieronima o wstawiennictwo w naszych uczelnianych udrękach, to on uśmiechnie się (może z lekkim politowaniem) i pomodli się do Tego, którego tak bardzo umiłował.

Żeby nie było zbyt łatwo, św. Hieronim oprócz pracy intelektualnej podejmował jeszcze dzieła miłosierdzia (tytan pracy!). Nie wystarczy się zakopać w książkach, żeby ludziom te książki tłumaczyć. Trzeba jeszcze do nich wyjść, żeby w ogóle chcieli potem o tych książkach słuchać. Przypomina mi się znowu przesłanie papieża Benedykta XVI, zawarte w encyklice Deus caritas est. Nie ma zmiłuj, Kościół musi działać charytatywnie i każdy z nas, jako jego cząsteczki, też musi tak czynić. Niezależnie od ilości zadań w szkole, na uczelni, w pracy. To też ważne przesłanie dla studentów. U początku nowego roku akademickiego, kiedy rozliczne organizacje zapraszają do wsparcia ich działalności. Tak, tak, książki swoją drogą. A miłosierdzie swoją. I te dwie swoje mają się składać na jedną - moją, którą jest - albo będzie - Jezus Chrystus.

wtorek, 28 września 2010

ciężko

Zaciekawiły mnie czytania przeznaczone na dzisiejszą Liturgię Słowa.

Najpierw Księga Hioba (3,1-3.11-17.20-23). Hiob przeklinał swój dzień, przeklinał ten los, jaki go spotkał. To nie jest tak cukierkowo, jak się czasem opowiada dzieciom w szkole, że Bóg Hiobowi dawał same nieszczęścia, a Hiob potulnie kiwał głową i prosił o więcej. Wydawałoby się, że skoro przeklinał, to sprzeciwiał się woli Boga, powinien więc być ukarany. Tak się nie stało. Może dlatego, że wiara Hioba, chwilowo może przykryta gorzkimi słowami, była od nich silniejsza, a Pan Bóg to widział. W kontekście dzisiejszej Ewangelii ta interpretacja wydaje się uzasadniona.

Św. Łukasz (9,51-56) przedstawia wydarzenie, które z pozoru niewiele znaczy. Ot, chciał przenocować u kogoś w drodze do Jeruzalem, a ten ktoś mu odmówił. Kiedy uczniowie proponują zesłanie na tego kogoś wielkiej, okrutnej (dziś powiedzielibyśmy: medialnej) kary, Pan Jezus im zabrania. Jest przeciwny karaniu od razu. Jedno potknięcie, jedna zła decyzja nie musi oznaczać definitywnego nastawienia na zło. Tak samo było z Hiobem.

Pokazuje to też, jak bardzo Bóg ceni naszą wolność. Mamy prawo Mu odmówić, bo jesteśmy wolni. Jezus mógłby wejść do tego samarytańskiego miasteczka, wejść do pierwszego domu, rozsiąść się przy stole i powiedzieć: Halo, halo, to Ja tu jestem Bogiem i to Ja decyduję, gdzie śpię z moimi uczniami, tak? A wy, robaczki, możecie mi... No dobra, On by pewnie powiedział to inaczej. Sens jest zachowany. Nie tu, to gdzie indziej. Szkoda trochę, bo właśnie tu byłoby dobrze, bliżej, wygodniej, ale skoro ci ludzie nie chcą, nawet Jezus jako Bóg nie chce ich zmuszać.

Ciekawie w świetle tych czytań prezentuje się osoba św. Wacława, męczennika, którego dziś wspominamy. Mógł przecież podjąć inną decyzję, nie zabiegać o rozwój chrześcijaństwa w swoim kraju. Do tego zresztą pewnie próbowano go zmusić, zanim wysłano na niego siepaczy. Diametralna różnica między porządkiem Bożym a ludzkim: Bóg daje wolność, człowiek na przekór tej wolności próbuje narzucać swoją wolę. Św. Wacław wybrał w wolności od Boga, a zginął z powodu zniewolenia, którego nie przyjął.

poniedziałek, 27 września 2010

odpowiedzialni już po

Wyjazd odpowiedzialnych był krótki i treściwy. Myślę nawet, że może za krótki, bo gdyby był dłuższy, to można by o wiele więcej pomyśleć i powiedzieć. Jakoś szczególnie ważna była modlitwa - Eucharystia, Liturgia Godzin, modlitwa przed i po posiłku... W pierwszej połowie dnia mieliśmy sesje formacyjne. Uf, wiele się tam działo duchowo i intelektualnie. Ważne świadectwa i oryginalne przemyślenia. Natomiast druga połowa dnia zarezerwowana była dla sesji organizacyjnych, które trwały długo i były o niebo (o piekło?) bardziej męczące niż te formacyjne.

Z ważnych rzeczy, które zapamiętałam (było ich zbyt wiele, żeby wypisywać tu wszystkie, chociaż pewnie będę do tego wracać w przyszłości):

Podczas sesji formacynej rozmowa o cierpieniu - słowa mojej Współodpowiedzialnej, że tak często stawiamy się na miejscu Pana Boga w sprawach dla nas wygodnych, np. początku i końca życia, a tak rzadko potrafimy stanąć na Jego miejscu, kiedy chodzi o zaradzenie cierpieniu, pomoc potrzebującym.

I podczas ogniska wieczornego w czwartek, rozmowa wyszła od tematu wegetarianizmu, a doszła do rozmowy o podstawach życia i działania - słowa Ojca Marcina, że Dekalog jest takim fundamentem naszego działania, a mi przyszły wtedy na myśl słowa Kochanowskiego: Tyś fundament założył nieobeszłej ziemi... No właśnie.

środa, 22 września 2010

proszę

Znowu się zachwycam. Liturgią Godzin. Z czytania dzisiejszej jutrzni:
W każdej chwili uwielbiaj Pana Boga i proś Go, aby drogi twoje były proste i aby doszły do skutku wszystkie twoje zamiary i pragnienia.
Tb 4, 19

Szczególnie to ważne teraz, kiedy spotkamy się w Krosinku na wyjeździe odpowiedzialnych. Uwielbianie Pana Boga będzie szczególnie trudne w chwilach zażartych dyskusji, a jestem pewna, że takich będzie wiele. A jednak - w każdej chwili. Proszenie z kolei będzie teraz jeszcze łatwiejsze niż zwykle. Ale znów - w każdej chwili. Dobrze więc.

Proszę o modlitwę za Ojca Marcina, naszego duszpasterza, za Szefów i za Odpowiedzialnych DOMINIKA. Teraz szczególnie nam się to przyda.

niedziela, 19 września 2010

zaniemówienie

Dziś wyjątkowo nie będzie o czytaniach. Nie jestem w stanie. Rozłożyła mnie na łopatki Msza święta, na której śpiewaliśmy ze scholą z racji chrztu, który po tejże Mszy miała otrzymać siostrzenica naszej prowadzącej. I to, niestety, rozłożona jestem w negatywnym sensie.

Mogę powiedzieć tylko tyle. Kapłan jako człowiek ma swoją osobowość i źle jest, jeśli tego nie widać. Ale jeszcze gorzej jest, jeśli swoją osobowością przysłania mi drogę do Pana Boga. Czy to na Mszy świętej, czy to w duszpasterstwie, czy gdziekolwiek indziej. Niestety. Podczas dzisiejszej Mszy w jednej z podwrocławskich parafii miałam wrażenie, że ten event ma jednego głównego bohatera i nie jest nim Pan Bóg. Ani nawet Pan Jezus.

Nie mówiąc już o tym, że kazanie traktowało o wszystkim, tylko nie o dzisiejszych czytaniach. Nie można przecież wymagać wszystkiego. Gwiazda musi się jakoś wypromować; ciężko to zrobić, komentując naprawdę trudne teksty, jakie na XXV niedzielę zwykłą ktoś mądry przygotował.

Jedno jest pewne, w takich chwilach człowiek dogłębnie odczuwa, że śpiew podczas liturgii również jest służbą. Co za tym idzie - nie zawsze musi wiązać się z przyjemnością i poczuciem wzrostu w wierze.

sobota, 18 września 2010

chwała i cześć

Zachwyt Liturgią Godzin bynajmniej nie maleje. Co tym razem?

I Nieszpory niedzieli I tygodnia, pieśń z Listu św. Pawła do Filipian (2,6-11), kończąca się słowami:
I aby wszelki język wyznał,
że Jezus Chrystus jest Panem ku chwale Boga Ojca.
Chwała Ojcu
i Synowi, i Duchowi Świętemu,
jak była na początku, teraz i zawsze, i na wieki wieków. Amen


Każdy psalm i każda pieśń kończy się wersetem Chwała Ojcu (chyba że podano inaczej :)), a jednak tu nabiera to jakiegoś szczególnego znaczenia. Że... tę chwałę można i trzeba oddać Bogu natychmiast.

piątek, 17 września 2010

grunt

Dzisiejsze słowa św. Pawła (1 Kor 15,12-20) są dla mnie kolejnym poświadczeniem tezy, iż w pytaniach o Boga, o wiarę, o religię dochodzimy w pewnym momencie do bandy, którą jest wiara. I poza tę bandę nie sposób wyjść. Wobec tego, z filozoficznego punktu widzenia, wiara jest bardzo słabo uzasadniona - bowiem jej uzasadnieniem jest ona sama. Trzeba nam wierzyć w to, co mówimy, bo jeśli w to nie wierzymy, to sensu nie ma ani nasze mówienie, ani nasze wierzenie. Robi się z tego błędne koło. Dla ludzi ogarniętych ideami racjonalistycznymi jest to problem nie do przejścia. Jedynym jego rozwiązaniem staje się prędzej czy później odrzucenie wiary.

A ja myślę, że jest inne rozwiązanie, wcale nie łatwiejsze i wcale nie niosące gotowych odpowiedzi. Można mianowicie przyjąć, że wiara nie jest kwestią jedynie rozumową. Że poza rozumem coś jeszcze ją buduje i w czymś jeszcze się ona realizuje. Ale co to takiego? To tylko jedno z kolejnych pytań, które się mnożą przy przyjęciu takiego rozwiązania. Rozwiązania, które niewiele rozwiązuje.

czwartek, 16 września 2010

wątpić mądrze?

Z dzisiejszych czytań dwie rzeczy, które jakoś się dla mnie wyróżniły.

Z listu św. Pawła (1 Kor 15,1-11): za łaską Boga jestem tym, czym jestem.

Z Ewangelii (Łk 7,36-50): Widząc to faryzeusz, który Go zaprosił, mówił sam do siebie: "Gdyby On był prorokiem, wiedziałby, co za jedna (...)".

Pierwsze - to całkowite zaufanie Bogu, docenienie Jego dzieła, Jego miłosierdzia. Jednocześnie wyraz wdzięczności (Jesteś moim Bogiem, chcę Ci podziękować - Ps 118,28).

Drugie - to powątpiewanie w Bożą Mądrość, w słuszność Bożych zamiarów i Bożych decyzji.

I o ile św. Paweł składa dziękczynienie zupełnie jawnie i otwarcie, o tyle faryzeusz z Ewangelii wątpi po cichu. Pierwszy daje innym możliwość poznania wielkości Boga, umiłowania Go i, być może, wyjścia z błędów życiowych. Drugi na tę możliwość się zamyka. Jeśli nie stawiamy pytań otwarcie, nie możemy liczyć na odpowiedź.

No, chyba że mamy do czynienia z samym Panem Jezusem, który przecież zna nasze myśli.

środa, 15 września 2010

bez sił

Czuję się totalnie bezsilna. Nie wiem, co mam robić w konfrontacji z prześmiewczo-satyrycznymi, a w rzeczywistości obrazoburczymi artykułami w rodzaju tego. Naprawdę nie interesuje mnie założenie programowe portalu Joemonster.org; interesuje mnie to, co z tego wynika. Jako katoliczka jestem głęboko przeciwna takiemu podejściu, takiemu traktowaniu symboli mojej wiary. Jednocześnie widzę, że wszelkie próby reagowania, zgłaszania tego rodzaju rzeczy są zupełnie bezowocne. Jest jakaś dziwna, niepojęta dla mnie tendencja do dezawuowania chrześcijaństwa w ogóle, a szczególnie katolicyzmu. No, dobrze, nie jest to tak do końca tendencja niepojęta. Tak czy inaczej, nie mam pojęcia, jak mam się temu przeciwstawić - myślę, że jest to wyzwanie dla wszystkich katolików, ale sama czuję się zupełnie bezradna.

wtorek, 14 września 2010

drzewo przenajszlachetniejsze

Święto Podwyższenia Krzyża Świętego. Refleksje własne o Krzyżu od tylu lat jeszcze nieuformowane. Dlatego też dzisiaj oddam głos świętemu Bonawenturze.
Na cześć Krzyża

Świętość Krzyża rozpamiętuj,
Któryś obrał drogę świętą,
Serce mu nakłaniaj.
Rozpamiętuj Krzyża dary,
W Krzyżu myślą toń bez miary,
Bez opamiętania.

Czy spoczywasz, czy pracujesz,
Lub się śmiejesz, lub frasujesz,
Ból czy radość w tobie.
W pożegnaniu czy w witaniu,
W wywyższaniu i w karaniu
Krzyża dzierż się w sobie.

Krzyż w wszelakiej przeciwności,
W uciśnieniu, w doli gorzkiej
Niezawodny lekarz.
Krzyż w dopustach kar i biczów
Zbożnej duszy jest słodyczą
I ucieczką człeka.

Krzyż jest bramą w raj zamknięty,
Której chór zawierzył świętych,
Zmógłszy wszystkie trudy.
Krzyż jest świata uleczeniem,
Dobroć Boża nad stworzeniem
Przezeń czyni cuda.

Krzyż-ci dusznym jest zbawieniem,
Prawdy blaskiem i jaśnieniem
I serca słodkością.
Krzyż żywotem wybawionych,
Skarbem udoskonalonych,
Chlubą i radością.

Krzyż zwierciadłem cnót skutecznym,
Prawdą, drogą chwały wiecznej,
Wierzących opoką.
Krzyż pociechą, chwałą, duszą
Tych, co w swe zbawienie tuszą
I onych tęsknotą.

Krzyż jest drzewo drzew wsławione,
Krwią Chrystusa poświęcone,
Owoc na nim tuczny.
Która dusza Go pożywa,
Między niebian wzięta bywa
Na niebieskie uczty.

poniedziałek, 13 września 2010

chwała zwycięskiego Boga

Ciągły zachwyt Liturgią Godzin. W dzisiejszej jutrzni:
Teraz jak rodząca zakrzyknę,
będę dyszał gniewem, aż tchu mi zabraknie.
Wypalę góry i pagórki,
sprawię, że wyschnie cała ich zieleń,
Rzeki w stawy przemienię
i osuszę jeziora.
Uczynię, że niewidomi pójdą po nieznanej drodze,
powiodę ich ścieżkami, których nie znają;
W światło zamienię ich ciemności,
a miejsca wyboiste w równinę.

(Iz 42, 14-16)

Bóg okaże Swoją potęgę, będzie groźny, wszystkim krew się zetnie w żyłach ze strachu. Ale nie wystarczą do tego cuda w przyrodzie; potrzebny jest jeszcze cud wśród ludzi, w człowieku. Przyrodę można sobie wytłumaczyć, a człowieka... tylko o tyle, o ile jest częścią tej przyrody. Problem zaczyna się tam, gdzie człowiek przekracza przyrodę i staje się czymś więcej niż tylko skupieniem komórek.

niedziela, 12 września 2010

miłosierny i łaskawy

W ostatnich dniach bardzo wiele wokół mnie dzieje się w temacie nawrócenia. Kulminacją są dzisiejsze czytania mszalne.

Czytanie z Księgi Wyjścia (Wj 32,7-11.13-14) mówi może nie tyle o samym nawróceniu, co o jego konieczności. Widzę, że lud ten jest ludem o twardym karku, mówi Pan do Mojżesza. Co na to Mojżesz? Nie, nie zaprzecza winom narodu izraelskiego. Bierze Pana Boga trochę pod włos, przypominając Mu o przysiędze, którą złożył Żydom na samego Siebie. Jeśli my odmawiamy wierności, On wiary dochowuje, bo nie może się zaprzeć siebie samego (2 Tm 2,13).

Psalm (Ps 51,3-4.12-13.17.19) - jeden z najpiękniejszych, jakie znam - jest chyba jedną z najwspanialszych modlitw, jakie Kościół odziedziczył po Starym Testamencie (Jan Paweł II, Pamięć i tożsamość, 10). I dalej: Te słowa właściwie nie wymagają żadnego komentarza. One mówią same za siebie. One same objawiają prawdę o kruchości moralnej człowieka. Oskarża on siebie przed Bogiem, bo wie, że grzech jest przeciwny świętości jego Stwórcy. Równocześnie też człowiek-grzesznik wie o tym, że Bóg jest miłosierdziem i że to miłosierdzie jest nieskończone: Bóg wciąż na nowo gotów jest przebaczać i usprawiedliwiać grzesznego człowieka (tamże). Skoro tak, to człowiek powinien być wciąż na nowo gotów dostrzegać swoje winy i nawracać się.

Drugie czytanie (1 Tm 1,12-17) pokazuje, co Bóg daje człowiekowi, który się nawróci: uznał mnie za godnego wiary, skoro przeznaczył do posługi mnie, ongiś bluźniercę, prześladowcę i oszczercę. Mówi to święty Paweł, ten, który podjął misję głoszenia Ewangelii jak najdalej i jak najszerzej, i tę misję wypełnił w sposób godny pozazdroszczenia. Ciekawie tłumaczy on zresztą sens miłosierdzia, które grzesznikowi okazuje Pan Bóg: dostąpiłem miłosierdzia po to, by we mnie pierwszym Jezus Chrystus pokazał całą wielkoduszność jako przykład dla tych, którzy w Niego wierzyć będą dla życia wiecznego. Sporo znamy świętych, którzy przez dłuższy lub krótszy czas za życia na ziemi święci wcale nie byli (szerzej o tym pisze moja współodpowiedzialna).

I Ewangelia (Łk 15,1-32), z wydzieloną krótszą perykopą. Cały ten fragment wskazuje, że miłosierdzie Ojca w niebiesiech bierze górę nad sprawiedliwością. Znowu pozwolę sobie zacytować Jana Pawła II: (...) miarą wyznaczoną złu, którego sprawcą i ofiarą jest człowiek, jest ostatecznie Boże miłosierdzie. Oczywiście, jest w miłosierdziu Bożym zawarta również sprawiedliwość, ale nie jest ona ostatnim słowem Bożej ekonomii w dziejach świata, a zwłaszcza w dziejach człowieka. Bóg zawsze potrafi wyprowadzić dobro ze zła, Bóg chce, ażeby wszyscy byli zbawieni (...). Natomiast z własnych refleksji nad tym fragmentem powiem tyle, że pod koniec dłuższej perykopy Jezus mówi o pretensjach drugiego, prawowiernego syna. A wtedy ojciec jego wyszedł i tłumaczył mu. Lecz on odpowiedział ojcu: «Oto tyle lat ci służę i nigdy nie przekroczyłem twojego rozkazu; ale mnie nie dałeś nigdy koźlęcia, żebym się zabawił z przyjaciółmi. Skoro jednak wrócił ten syn twój, który roztrwonił twój majątek z nierządnicami, kazałeś zabić dla niego utuczone cielę». Chyba najważniejszym zadaniem dla katolików, wypływającym z tej Ewangelii, jest pokora wobec Bożych wyroków, wobec Bożego miłosierdzia i Bożej sprawiedliwości. Przecież Pan Bóg nie chce, żeby komukolwiek z nas stała się krzywda. Przyjmując grzeszników, niczego nie odbiera nam, za to im wynagradza krzywdy, których doznali przez swój grzech.

sobota, 11 września 2010

pamiętać i być sobą

Kolejna lektura z gatunku czytanie dla siebie. Jana Pawła II Pamięć i tożsamość. Zagubiona w odmętach dziejów, znaleziona dopiero przy ostatnim wyjeździe z domu. Pozwolę sobie przytoczyć fragment z rozdziału 2, który mnie zafascynował:
Właśnie w tych ostatnich godzinach ziemskiego życia Chrystusa otrzymaliśmy chyba najpełniejsze objawienie o Duchu Świętym. Wśród słów, które wypowiedział wówczas Jezus, znajduje się także stwierdzenie bardzo znamienne dla interesującej nas kwestii. Mówi On, że Duch Święty przekona świat o grzechu (J 16,8). Starałem się wniknąć w te słowa i to doprowadziło mnie do pierwszych stron Księgi Rodzaju, do wydarzenia, które zostało nazwane grzechem pierworodnym. Św. Augustyn z niezwykłą wnikliwością scharakteryzował naturę tego grzechu następującej formule: amor sui usque ad contemptum Dei - miłość siebie aż do negacji Boga (De civitate Dei, XIV, 28). Właśnie amor sui - miłość własna - popchnęła pierwszych rodziców ku pierwotnemu nieposłuszeństwu, które dało początek rozszerzaniu się grzechu w całych dziejach człowieka. Odpowiadają temu słowa z Księgi Rodzaju: Tak jak Bóg będziecie znali dobro i zło (Rdz 3,5), czyli będzie sami stanowili o tym, co jest dobrem, a co złem.

I ten właśnie pierworodny wymiar grzechu nie mógł znaleźć współmiernej rekompensaty w innej postaci, jak poprzez przeciwstawne amor Dei usque contemptum sui - miłość Boga aż do negacji siebie. Tutaj właśnie dotykamy tajemnicy odkupienia człowieka, a do tego poznania prowadzi nas Duch Święty. To On pozwala nam tak głęboko wniknąć w mysterium Crucis, a równocześnie pochylić się nad otchłanią zła, którego sprawcą i zarazem ofiarąstał się człowiek na początku swoich dziejów. Do tego właśnie odnosi się wyrażenie: przekonać świat o grzechu. A celem tego przekonywania nie jest potępienie świata. Jeżeli Kościół w mocy Ducha Świętego nazywa zło po imieniu, to tylko w tym celu, ażeby wskazać możliwość jego przezwyciężenia. Amor Dei usque contemptum sui ma takie właśnie wymiary. Są to właściwe wymiary miłosierdzia.

piątek, 10 września 2010

pytania nierozstrzygnięte

Co zrobić, stając oko w oko z cierpieniem drugiego człowieka? Jak się zachować, kiedy drugi człowiek mówi: jestem katolikiem, więc tego nie zrobię, ale gdybym nim nie był, to zgodziłbym się na operację, jeślibym miał pewność, że się po niej nie wybudzę?

Co zrobić, jeśli drugi człowiek nie chce już żyć, jest zupełnie zrezygnowany, przesiąknięty myślami o śmierci, czekający na tę śmierć jako jedyne wybawienie, jedyne dobro, jakie go jeszcze w życiu może spotkać? Zwłaszcza jeśli nie jest to chrześcijańskie oczekiwanie na śmierć. Chrześcijanin czeka na śmierć w sensie bycia gotowym na jej nadejście. Jednak pragnie żyć, skoro to życie dostał od Pana. Co zatem zrobić, jeśli człowiek postrzega życie nie jako dar, ale jako przykrą, bolesną, ciągnącą się w nieskończoność konieczność?

Co Bóg złączył, człowiek niech nie rozdziela. To Bóg złączył ciało i duszę człowieka. Nie możemy samodzielnie tego rozdzielać. To jest obiektywne. Istnieją natomiast przypadki, kiedy jest to najtrudniejsza z zasad chrześcijańskich, jakie przychodzi człowiekowi zastosować we własnym życiu. Co wtedy zrobić? I jak takiemu człowiekowi pomóc?

Nie mogę sobie z tymi pytaniami poradzić, zwłaszcza teraz, kiedy moja kochana babcia mówi właśnie takie rzeczy. Niestety, to Pan Bóg decyduje o mojej śmierci, a nie ja, Nie wiadomo, ile to jeszcze trzeba będzie znosić ten ból, kiedy się wreszcie Panu Bogu spodoba mnie stąd zabrać... I nie wiem, czy chrześcijaństwo znalazło odpowiedź na te pytania, poza najbardziej oczywistą - modlitwą, która tak często wydaje się niewystarczająca.

czwartek, 9 września 2010

skafander

Pomysłów na nowy wpis miałam dużo, bo i wiele się w ciągu ostatnich dni działo i myślało. Postanowiłam jednak napisać o tym, co zdarzyło się dzisiaj.

Szłam do mojego instytutu, położonego w zasadzie na końcu świata. Droga na pewnym etapie wiedzie przez mały zagajnik?, skwerek?, jak by tego nie nazwać, poletko z drzewami sadzonymi jeszcze za Niemca. Jedna ścieżka jest asfaltowa, dwie pozostałe - wydeptane na dziko. Przeszłam ścieżką asfaltową, potem na drugą stronę ulicy - i za mną rozległ się trzask. Drzewo, które stało tam tyle, tyle lat, nagle runęło. Potem się okazało, że nie spadło na tę ścieżkę, którą przechodziłam; przewróciło się na drugą stronę.

To była jedna chwila, kiedy dotarło do mojej świadomości, w jakim niebezpieczeństwie znajdujemy się codziennie, nawet nie zdając sobie z tego sprawy. W sumie to dobrze, że na co dzień nie myślimy o czyhających na nas rabusiach, mordercach, spróchniałych drzewach i doniczkach spadających z balkonów, bo byśmy szybko powariowali. Jednak nawet kiedy sobie uświadamiamy te wszystkie grożące nam tragedie, wypadki i przykrości, jest taki Jeden, który zapewnia nam ochronę.

Wznoszę swe oczy ku górom, *
skąd nadejść ma dla mnie pomoc?
Pomoc moja od Pana, *
który stworzył niebo i ziemię.
On nie pozwoli, by potknęła się twa noga, *
ani się nie zdrzemnie Ten, który ciebie strzeże.
Nie zdrzemnie się ani nie zaśnie *
Ten, który czuwa nad Izraelem.
Pan ciebie strzeże, †
jest cieniem nad tobą, *
stoi po twojej prawicy.
We dnie nie porazi cię słońce *
ani księżyc wśród nocy.
Pan cię uchroni od zła wszelkiego, *
ochroni twoją duszę.
Pan będzie czuwał †
nad twoim wyjściem i powrotem *
teraz i po wszystkie czasy.

Ps 121

wtorek, 7 września 2010

dwie stopy nad ziemią

U wrocławskich dominikanów w kaplicy św. Józefa stoją konfesjonały. I całymi dniami jest tam kolejka do spowiedzi, bo ojcowie spowiadają od rana do wieczora (teraz, w okresie wakacyjnym, trochę inaczej to wygląda, ale tak czy siak kolejka stoi). Jeden konfesjonał stoi w niszy za zamkniętymi drzwiami. Najczęściej to tam właśnie siada spowiednik, bo to dużo większa wygoda - nie trzeba szeptać, można mówić półgłosem albo nawet głośno, bo przez drzwi niewiele słychać. To istotne, bo w kaplicy św. Józefa oprócz spowiedzi odbywa się całodzienna Adoracja Najświętszego Sakramentu.

Dzisiaj mi się nie udało trafić za drzwi. Mój spowiednik zmuszony był usiąść w innym konfesjonale. Dokładnie naprzeciw Pana Jezusa w monstrancji. Uklękłam na tym klęczniku, tak by było wygodnie. Wskutek tego moje stopy wisiały nad ziemią. W żaden sposób nie mogłam ich postawić na ziemi. Za krótkie mam nogi, cóż zrobić? I klęczałam tak z 10 minut z nogami w powietrzu.

I teraz sobie myślę, że to musi wyglądać z boku strasznie głupio: dorosła kobieta klęczy w jakiejś budce i trzyma nogi nad ziemią. Zwłaszcza jeśli naprzeciw tej budki stoi sobie Pan Jezus. I myślę sobie jeszcze, że chodzi o to, żeby na ten moment zapomnieć, że się ma nogi w powietrzu i pamiętać tylko o tym, że zaraz obok jest właśnie On. Może się uśmiechnie na widok tych dyndających stóp. Ważniejsze, że uśmiechnie się do mojego serca. Z czułością. Z troskliwością.
Twoja troskliwość czyni mnie wielkim.
Ps 18

poniedziałek, 6 września 2010

nie jestem godzien

Przychodzą czasem takie chwile, kiedy człowieka dręczy wręcz fizyczne poczucie swojej niegodności wobec ofiary Jezusa Chrystusa. Kiedy wypowiada słowa: Panie, nie jestem godzien, abyś przyszedł do mnie, czuje, że to o wiele za mało. Że tego, co ma w sercu, nie zdołają wyrazić żadne słowa, że nijak nie dosięgnie poziomu, na którym godzien byłby przyjąć tę łaskę, tę Miłość. A kiedy mówi dalej: ale powiedz tylko słowo, a będzie uzdrowiona dusza moja, wie, że nie zasługuje nawet na to jedno Słowo. I chciałby powiedzieć: Panie, moja dusza nie będzie uzdrowiona od Twojego jednego słowa, to o wiele za mało, to niemożliwe.

Czy dla Boga istnieje cokolwiek niemożliwego?

Jak bardzo można obrazić Pana Boga, jeśli się taką myśl doprowadzi do końca!

niedziela, 5 września 2010

warunek konieczny

Trudne dzisiaj czytania, pokazujące ogrom zadania, jakie przyjmują na siebie wierzący w Chrystusa.

Pierwsze czytanie (Mdr 9, 13-18b) ukazuje wyraźnie dualizm natury ludzkiej: śmiertelne ciało kontra dusza. Walka o panowanie. (...) przewidywania nasze zawodne, bo śmiertelne ciało przygniata duszę (...) - choćbyśmy mieli najpiękniejsze plany dla duszy, zawsze się z tym ciężarem ciała musimy zmagać, musimy go wliczać w koszta realizacji tych planów. Remedium na przygniatającą siłę ciążenia cielesnej powłoki ma być - i jest! - Mądrość. (...) ścieżki mieszkańców ziemi stały się proste, a ludzie poznali, co Tobie przyjemne, a wybawiła ich Mądrość. Znowuż przypomina mi się scena z Anny Kareniny, którą tu przytaczałam. Konstanty Lewin pragnął wszystko wytłumaczyć sobie racjonalnie i naukowo jednocześnie: powstanie świata, jego funkcjonowanie, sens życia i sens śmierci, cierpienie i to wszystko, z czym ludzie od dawna się zmagają. I nic z tego. Któż poznał twój zamysł, gdybyś nie dał Mądrości, nie zesłał z wysoka Świętego Ducha swego?

I w psalmie (Ps 90, 3-6.12-14.17) także pojawia się motyw mądrości:
Naucz nas liczyć dni nasze, *
byśmy zdobyli mądrość serca.
Ale nie to mnie w tym psalmie urzeka. Urzeka mnie to, że ktoś kiedyś, przed tyloma wiekami, potrafił wielbić Boga tak, jak ja sama chciałabym to robić. Tyczy się to w zasadzie wszystkich psalmów, nie tylko tego konkretnego. To przekonanie o wszechmocy Boga i dobroci Jego woli!

Fragment z listu do Filemona (Flm 9b-10.12-17) to dla mnie dwie ważne rzeczy: pierwsza - niewolnik staje się bratem, sługa jest kimś najbliższym, a to wszystko za sprawą miłości Chrystusowej. Druga - zdanie Zamierzałem go trzymać przy sobie, aby zamiast ciebie oddawał mi usługi w kajdanach noszonych dla Ewangelii. Mogę się mylić, ale jeśli czytać to zdanie w kontekście pierwszego czytania, a także Ewangelii, to te kajdany noszone dla Ewangelii to również jest nasza cielesność, ziemski przybytek i uwikłanie w związki tu, na ziemi. Jeśli mam ludziom nieść Dobrą Nowinę, to mogę to robić tylko na ziemi - w niebie nie będzie już takiej potrzeby. Taka interpretacja zakłada, rzecz jasna, całkowite oddanie życia dla Ewangelii, dla Pana Boga.

I wreszcie perykopa z Ewangelii wg św. Łukasza (Łk 14, 25-33), która zawsze, ilekroć ją czytam, budzi we mnie niepokój. Jeśli kto przychodzi do Mnie, a nie ma w nienawiści swego ojca i matki, żony i dzieci, braci i sióstr, nadto i siebie samego, nie może być moim uczniem. Czy to znaczy, że mam się z nimi kłócić, zadawać im ból, knuć przeciw nim i nie wiadomo, co jeszcze? Słowo nienawiść nie zostało tu użyte przypadkowo. Myślę jednak, że chodzi o zerwanie więzów łączących nas z ludźmi, tak by nasze pójście za Jezusem ich nie zraniło. Chodzi też o zerwanie więzów w samym sobie: więzów wygody, przyzwyczajenia, przyjemności. Jednocześnie jednak musimy cały czas pamiętać o naszej dualistycznej naturze i o ograniczeniach, jakie z tego wynikają, o obowiązkach, o trudnościach, cierpieniach: Kto nie nosi swego krzyża, a idzie za Mną, ten nie może być moim uczniem. To są właśnie te kajdany noszone dla Ewangelii. Przykłady podawane przez Pana Jezusa - o budowaniu wieży i o królu gotującym się do bitwy - wskazują, że to całkowite wyrzeczenie zaprocentuje w przyszłości; że jest ono podstawą, bez której podążanie za Chrystusem okaże się niemożliwe.

Myślę sobie, że wyrzeczenie jest, używając terminologii filozoficznej, warunkiem koniecznym podążania Drogą, którą jest Jezus Chrystus. Jednakowoż nie jest warunkiem dostatecznym, co nie jest powiedziane w dzisiejszych czytaniach wprost, ale wiemy to z innych przypowieści i listów. Oprócz wyrzeczenia musi być w nas jeszcze wiara, nadzieja i miłość (...a miłość jest z nich największa - 1 Kor 13, 13). Powstaje pytanie, czy w takim razie którykolwiek z tych warunków, oprócz tego, że jest konieczny, jest także dostateczny? Czy osiągnę cel mojej drogi, jeśli będę tylko wierzył, tylko kochał albo tylko żywił nadzieję? To już zupełnie inny temat, do którego jeszcze wrócę.

sobota, 4 września 2010

mija góry, łąki, lasy, by Komunii stał się cud

Z moją niezawodną współodpowiedzialną byłam dziś na mszy. Wśród wielu rzeczy wzbudzających w nas uśmiech, a nawet - o zgrozo! - śmiech, miejsce pierwsze zajął ksiądz koncelebrans, który śpiewał psalm. Przypomniał mi się komentarz z Gościa Niedzielnego, o śpiewaniu. W sam raz tenże komentarz pasował do dzisiejszej sytuacji.

Miejsce drugie zajęła pani, która biegła do komunii chyba z samego końca kościoła (a wrocławski kościół dominikanów długi jest), pech chciał, że na sam koniec. Ojciec czekał na nią jedną, a pani tak się zestresowała, że przez nią się przedłuża, że najpierw drobiła tymi bucikami na obcasikach, ile wlazło, a potem zaczęła najzwyczajniej w świecie biec... Ach, ten pęd do Komunii z Panem...

Z powyższego wynika, że wizyta w kościele w pierwszą sobotę miesiąca, na mszy maryjnej, wcale nie musi być taka zła. Ot co!

błogosławieni

Kolejna podróż pociągiem. Chciałoby się czytać podręcznik z estetyki (no dobra, nie chciało się, ale trzeba było), a tu obok siedzi grupka młodzieży, która gada, śmieje się, pije piwo jedno za drugim i absolutnie nie pozwala się skupić. Nawet na oglądaniu pejzażu za oknem, kiedy już się zrezygnuje z czytania. Pociągowa refleksja z tej podróży: jak trudno jest błogosławić Pana Boga za takich współpasażerów, ale za to jak potem jest lżej na sercu i jak ich zachowanie przestaje być aż tak irytujące :)

czwartek, 2 września 2010

głosy radości z ocalenia

Nieustanny zachwyt Liturgią Godzin, a w niej...

Psalm 80 z dzisiejszej jutrzni:
Już więcej nie odwrócimy się od Ciebie,
daj nam nowe życie, a będziemy Cię chwalili.

(za brewiarzem)

Zastanowiło mnie, czy aby to błaganie nie jest takim pustosłowiem? Nieraz Żydzi zawiedli Pana Boga, nieraz złamali przymierze. Podobnie i my, nowy naród wybrany, mimo tak wielkich dobrodziejstw, jakich na co dzień doświadczamy, zawodzimy. A jak już zawiedziemy, to pięknie prosimy, składamy pobożnie rączki i na klęczkach błagamy o to, by się Bóg od nas nie odwracał. Gdyby tylko to! Ale jeszcze obiecujemy absolutną, wielowymiarową poprawę, że odtąd wszystko będzie dobrze, lepiej, najlepiej, prawie tak, jak chciał Konstanty Lewin z "Anny Kareniny"! Daj nam nowe życie, a będziemy Cię chwalili!

Te słowa wyrażają jednak coś bardzo ważnego. Nie chodzi o to, że Pan Bóg musi zasłużyć na to, byśmy Go chwalili. Chodzi o pewną intuicję, o uznanie, że bez nowego życia, danego od Pana i tylko od Niego, nie można Go chwalić. Daj nam nowe życie, a będziemy Cię chwalili - bo jesteś tak wielki, Panie, że możesz nam to życie dać, że możesz sprawić, aby z naszych ust, zamiast lamentu, wychodziły pieśni radości i chwały!

środa, 1 września 2010

służba

Tym razem krótko. Nie o wszystkich dzisiejszych czytaniach, chociaż bardzo na mnie oddziałały. Tylko o Ewangelii. I to też tylko o jednym zdaniu.

Dzisiejsza perykopa (Łk 4, 38-44) pokazuje scenę uzdrowienia teściowej Szymona. Kiedy już Jezus dokonał cudu, uzdrowił kobietę, ona zaraz też wstała i usługiwała im. Czemu? Przecież skoro była przed chwilą jeszcze ciężko chora, to powinna, jako rekonwalescentka, leżeć w łóżku i czekać, aż się nią córka i zięć zajmą. Tymczasem nie dość, że natychmiast wstała, to jeszcze usługiwała gościom, jakby mało było w domu ludzi od tego. O co chodzi? Może o to, że jak Pan Jezus uzdrawia, to już na całego i do końca. A może też o to, że kiedy już uzdrowi, to nie ma co się nad sobą roztkliwiać, tylko trzeba zakasać rękawy i wziąć się do roboty. Samo się przecież nie zrobi, prawda?

nawracajcie się!

Ostatnia lektura - Anna Karenina Lwa Tołstoja - zafascynowała mnie do granic możliwości, a jej zakończenie ujęło mnie, ponieważ zupełnie się czegoś takiego nie spodziewałam w tym miejscu. Pozwolę sobie przytoczyć cały ten fragment:
Nie, lepiej nic nie powiem (...). Jest to tajemnica potrzebna tylko mnie jednemu, ważna i niemożliwa do wysłowienia.
To nowe uczucie nie dokonało we mnie zmiany, nie dało mi szczęścia i nie uświadomiła z nagła, tak jak o tym marzyłem. Było z nim podobnie jak z uczuciem dla syna: tu także nie spotkała mnie żadna niespodzianka. Wiara - a może to zresztą nie wiara - ja sam nie wiem, co to takiego, ale uczucie to równie niepostrzeżenie i na skutek cierpienia zakorzeniło mi się w duszy.
Będę się po staremu niecierpliwił na stangreta Iwana, po staremu wdawał się nie w porę w dyskusję, ten sam mur pozostanie pomiędzy moim wewnętrznym świętym świętych a innymi ludźmi nie wykluczając mojej żony; podobnie jak dotychczas, jej przypiszę winę mojego własnego strachu, a potem tego pożałuję; tak samo będę się modlił nie pojmując rozumem, dlaczego to czynię... A jednak odtąd już życie moje, całe moje życie, każda jego minuta, niezależnie od wszystkiego, co się ze mną stać może - nie tylko nie będzie bez sensu jak dawniej, ale posiędzie niezawodny sens tego dobra, które jestem mocen w nie włożyć!


Pomijając już ten oczywisty fakt, że wiara nie jest uczuciem, a raczej postawą, a także, że dobro nadające życiu sens wkłada w to życie raczej Bóg niż sam człowiek, powyższy fragment jest całkiem udanym literackim opisem stanu człowieka po nawróceniu. Rzecz jasna, nie każdy świeżo nawrócony stwierdzi, że nikomu nie powie o tym, co czuje - chyba każdy z nas spotkał na swojej drodze neofitę nadmiernie gorliwego i zapamiętale opisującego stan jego duszy. Myślę jednak, że w tym skomplikowanym procesie dochodzenia do dojrzałej wiary znajdują się także momenty takie jak ten, w którym znalazł się na sam koniec Konstanty Lewin: momenty, w których nie sposób opisać tego, co się w duszy dzieje.

Mówiła też o tym Mała Tereska:
Istnieją rzeczy, które wystawione na powietrze, tracą swój zapach. Są myśli duszy, których nie można przełożyć na język ziemski, tak by nie utraciły swego wewnętrznego i niebiańskiego znaczenia. Są one jak ten kamyk biały, który będzie dany zwycięzcy i na którym jest wypisane imię znane tylko temu, kto go otrzymuje.


Dyskusyjne jest także to, że nawrócenie "jest to tajemnica potrzebna tylko mnie jednemu". Nie wiadomo, w którym momencie ta tajemnica, której rzeczywiście nie może zgłębić nikt postronny, stanie się potrzebna komuś innemu.

I jeszcze tylko na koniec: pięknie Tołstoj wyraził, że chrześcijanin to taki sam człowiek, jak wszyscy inni: tak samo się kłóci, wdaje w dyskusje, ulega słabościom. Ma jednak perspektywę, ku której realizacji może zmierzać. Wieczność. Zbawienie. Sens życia właśnie w tym tkwi.