poniedziałek, 19 listopada 2012

małe jest wielkie

Czytając kolejne doniesienia o projektach prawa zezwalającego parom homoseksualnym na adopcję dzieci, pomyślałam sobie nagle, że w przedziwny sposób łączy się ten temat z problemem zapłodnienia in vitro. Ogólnie rzecz biorąc, nie lubię wrzucania aborcji, eutanazji, antykoncepcji, in vitro i homoseksualizmu do jednego worka Sodomy i Gomory, ale tym razem chyba się przełamię.

Pomyślałam sobie bowiem, że i zapłodnienie in vitro, i adopcja dzieci przez pary homoseksualne, są wyrazem przerażającej tendencji uprzedmiotowienia dziecka. Dziecko ma być odpowiedzią na moje osobiste potrzeby. Przestaje być osobą - podmiotem, staje się rzeczą - przedmiotem. Można go nabyć - idąc do ośrodka adopcyjnego albo do tak zwanej kliniki leczenia niepłodności. Można go zostawić, kiedy przestanie być użyteczny. Mam silne wrażenie, że dla środowisk homoseksualnych kwestia adopcji dzieci jest właśnie zaradzaniem ich osobistym potrzebom. Jeśli wierzyć wypowiedzi z tego artkułu, wiele par homoseksualnych (przynajmniej we Francji) naprawdę nie chce adoptować dziecka, uważając, że powinno ono wychowywać się w rodzinie, to znaczy z mamą i tatą. O co zatem chodzi? Czy nie jest tak, że zgoda na adopcję dzieci przez takie pary będzie po prostu zrównaniem ich praw z prawami rodzin na całej linii? Czy nie jest to gra dzieckiem - żywą, czującą, myślącą osobą o własnej godności - dla uzyskania jakiegoś swojego celu? W tym wypadku cel ten wydaje się raczej czysto polityczny, może trochę kulturowy. W przypadku zapłodnienia in vitro jest on bardziej spersonalizowany. To ci konkretni rodzice mają jakieś potrzeby, które chcą zrealizować za pomocą dziecka.

Gdzie w tym wszystkim jest miejsce na dobro dziecka, rozumiane jako poszanowanie jego godności i natury?

piątek, 16 listopada 2012

krok za krokiem

Okazuje się, że naprawianie relacji z drugim człowiekiem jest całkiem możliwe. Jeśli oboje tego chcecie. Wtedy trzeba się zdeklarować do jednego małego dobrego uczynku względem tej relacji: rozmowy telefonicznej, spotkania, listu, czegokolwiek. I potem konsekwentnie to wypełniać, nie raz, nie dwa, ale od jednego razu trzeba przecież zacząć. Nagle się okazuje, że drugi człowiek naprawdę na to czekał i naprawdę chce z Tobą współpracować.

Może tak samo jest z Panem Bogiem? Dobrze się zdeklarować na jedną małą modlitwę w ciągu dnia. Niech to będzie adoracja, Różaniec, nieszpory, Anioł Pański albo cokolwiek innego, małego, krótkiego. I potem, dzień po dniu, powoli, systematycznie, realizować ten jeden drobny zamysł. Może Pan Bóg się ucieszy, że wracasz. Za to Ty ucieszysz się na pewno. Z jednej małej modlitwy wykwitnie kiedyś piękny ogród. Tylko bądź na niej codziennie.

Trudne to, ale jakie piękne!