czwartek, 13 listopada 2014

wzorce

Od jakiegoś czasu bardzo dobitnie dociera do mnie ogrom Bożego Miłosierdzia. Niezasłużonego, darmowego, niezrozumiałego Bożego Miłosierdzia. Miłosierdzia, przed którym można próbować się ukryć, ale to akurat nigdy się nie uda. Zadziwia mnie Bóg, który po raz siedemdziesiąty siódmy przychodzi, gdy siedzę w swoim ciemnym kątku, i mówi, że jeśli chociaż trochę chcę do Niego wrócić, to On z radością mnie przyjmie.

Na kanwie dzisiejszej spowiedzi doszłam również do pewnej poruszającej mnie myśli. Mianowicie, że nasze relacje z ludźmi powinniśmy wzorować na relacji z Bogiem - a nie na odwrót. Nie muszę się chować przed Bogiem jak dziecko przed rodzicem, który będzie krzyczał po zobaczeniu zbitej szyby. Za to mogę pójść do ojca i powiedzieć mu wybaczam, nawet jeśli jest to siedemdziesiąty siódmy raz, bo tego sama doświadczam od Boga.

Niby takie proste, ale jednak uderzające.

Jezu najcierpliwszy, zmiłuj się nad nami!

środa, 5 listopada 2014

tęsknota

Praca w katolickiej księgarni daje sporo nowych doświadczeń.

Pierwsze jest takie, że naprawdę sporo ludzi pragnie pogłębiać swoją wiarę i decyduje się robić to poprzez lekturę. Wszelaką. Poradniki modlitewne, rekolekcje, świadectwa, życiorysy świętych, komentarze do Ewangelii... i mnóstwo innych. Oczywiście, jak na deklarowane dziewięćdziesiąt z górą procent katolików w społeczeństwie, i tak nie nie jest powalająca liczba klientów. Jednak najważniejsze, że są. Że te wszystkie książki nie trafiają w próżnię.

Drugie doświadczenie to spotkanie z ludźmi. Różnymi. Z ludźmi, którzy mają wiele do opowiedzenia, również w kwestii wiary. Z takimi, którzy chętnie dzielą się swoim doświadczeniem Boga. Również z takimi, którzy w religii i okolicach szukają lekarstwa na swoje problemy duchowo-psychiczne. No i, na ostatek, także z takimi, którzy rozwiązań problemów psychicznych nie szukają, chociaż może czasem byłoby to wskazane. Tych ostatnich jest zdecydowanie najmniej. Zresztą, sam fakt, że przychodzą do księgarni, świadczy, że czegoś szukają. Może nie zawsze to znajdują, ale mogą za to dostać naprawdę wiele dobrego.

Trzecie doświadczenie to praca w charakterze doradcy. Tutaj naprawdę widać, co to znaczy doradzać. Kiedy przychodzi pan z obłędem w oku, mówiąc, że szuka dla siostrzenicy jakiejś książki na osiemnastkę... albo pani poszukuje dla wnuka z okazji pierwszej rocznicy ślubu czegoś ciekawego... od razu zamieniam się w poszukiwacza skarbów i prowadzę ich do dobrze mi znanych kryjówek, w których takie skarby można znaleźć. Nigdy się nie spodziewałam, że tyle frajdy sprawi mi widok człowieka wychodzącego z książką pod pachą. No, bo też przecież nigdy wcześniej nikomu książek nie polecałam :)

I czwarte doświadczenie, pewnie nie ostatnie, ale na pewno ostatnie z ważnych. Potrzeba kontaktu z Panem Bogiem. Bo spotykam codziennie wielu ludzi, którzy z Nim są, spotykają się, rozmawiają. I we mnie budzi się tęsknota. Tak po prostu. Codziennie kilka razy mam w rękach Pismo święte, które podaję klientom. I codziennie wieczorem z radością biorę swoją biblię do ręki, żeby ją poczytać w ramach modlitwy. Już dawno tego nie doświadczyłam. Oby jak najdłużej.

poniedziałek, 21 lipca 2014

fashion

Dzikie upały, które obecnie zabijają wszelką aktywność życiową ponad oddychanie i nawadnianie organizmu, doskwierają też w trakcie mszy i nabożeństw. Jakoś tak zupełnie niezauważenie, a na pewno bez większego sprzeciwu, weszły do świątyń bluzki na ramiączkach albo, o zgrozo, bez ramiączek jakichkolwiek, a także spódnice mini i ultramini (te drugie zwłaszcza przy okazji ślubów) czy krótkie spodenki (podobne do tych, których niektóre nastolatki używają jako piżamy). No i tak sobie siedzą te dekolty w ławkach, tak sobie przyklękają te odkryte kolana...

I w to wszystko wbiega kilkuletnia dziewczynka, która ma, owszem, sukienkę na ramiączkach, a na nią zarzuconą maminą chustkę, i tak sobie paraduje po kościele, zakryta, radośnie poprawiająca tę chustkę, kiedy jej się zsuwa.

I przypomina mi się obrazek z Ławry Kijowsko-Peczerskiej, w której przed jednym z soborów wypożyczane były (chyba nawet za darmo) płachty materiału z troczkami, by uspodnione lub zbyt wyletnione panie, a także panowie w krótkich spodenkach mogli zakryć nogi. Myślę sobie, że nie wszystko, co ze Wschodu, musi być złe i heretyckie. Jakieś takie wyczucie sacrum, na przykład. Całkiem fajna sprawa.

środa, 9 lipca 2014

dzieci niczyje

Toczy się, toczy wielkie koło sprawy profesora Chazana. Jedni popierają (na fejsbuku), inni odsądzają od czci, rozumu i postępu (no bo przecież nie od wiary). A ja myślę sobie o tym małym dziecku i o jego matce.

Był taki dzień, dawno temu, który spędziłam na oddziale noworodkowym pewnego szpitala w charakterze gościa-obserwatora. Był to noworodkowy OIOM. Przypadki mniej bądź bardziej drastyczne. (No dobra, nie AŻ TAK drastyczne jak ten medialny). Razem z pielęgniarkami karmiłam te dzieciaki z butelki. Chłopca, który miał przerost wszystkich organów w jamie brzusznej i według progroz lekarzy miał przed sobą najwyżej rok życia. Dziewczynkę, która leżała w inkubatorze i nie można jej było na chwilę wyciągnąć - jej głowa spoczywała na dwóch moich palcach. Chłopca, który urodził się z HIV i uzależnieniem od narkotyków, a mamusia się go wyrzekła; pielęgniarki zaciskały zęby, bo przecież nikt go nie weźmie do adopcji. Życie każdego z nich miało bardzo krótką perspektywę. Poza tym ostatnim maluchem chyba wszystkie dzieci na oddziale były w jakiś sposób zdeformowane.

I to bolało. To nie był wstręt ani odraza, co się czuło. To był ból, że nie można im pomóc. Że władują w nie tonę leków, a to i tak nie da im szczęścia. To nie znaczy, żeby nie podejmować wszelkich możliwych działań. To znaczy tylko tyle, że patrzenie na te dzieci rodzi bezsilność, bezradność, ból, bunt. Tylko tyle i aż tyle.

Trudno orzec, jak bardzo dzieci w takim stanie odczuwają ból i inne bodźce. Nie ma więc uzasadnienia dla "skracania cierpienia", skoro nie mamy pojęcia, jak ono w rzeczywistości wygląda. Można jednak określić, jak bardzo cierpi matka, ojciec, rodzina tego dziecka, jeśli na nie patrzy. To jest coś, czego nie możemy zlekceważyć. Ten ból i wszystkie inne uczucia trzeba przyjąć i pomóc je przeżyć. Może dobrze byłoby kierować do takich rodziców psychologów od interwencji kryzysowej. Może dobrze byłoby nie odsądzać ich od czci i wiary. Nie wymagajmy, by byli od razu herosami.

Nie, nie mam na myśli, żeby grzecznie i ze współczuciem przytakiwać żądaniom aborcji. Myślę tylko o tym, żeby spojrzeć na tych rodziców jak na rodziców, ludzi, a nie jak na potwory (z ultrakatolickiej strony) lub na pokonanych rycerzy postępu (to z tej drugiej).

Myślę o tym, żeby modlić się za tych ludzi. Często słyszę o modlitwie za dzieci poczęte, zagrożone aborcją, a modlitwy potrzebują chyba przede wszystkim rodzice, którzy nie potrafią sobie poradzić z przerastającą ich sytuacją. Może dobrze będzie modlić się przede wszystkim za nich, i niekoniecznie tylko o "zmądrzenie", "nawrócenie", ale też o realną i konkretną pomoc dla nich.

niedziela, 6 lipca 2014

choćby matka opuściła

Konfesjonał. Za kratką znajomy ojciec, który patrzy na mnie przez cały czas (jak mu jest tak wygodnie???). Dobra, jest wyznanie grzechów, jest pouczenie, naznaczenie pokuty, wreszcie rozgrzeszenie. I już, już rzucę tylko sympatyczne, ale zdawkowe Bóg zapłać...

I nagle, jak grom z jasnego nieba. Nie wiem, jak zdążył to wypowiedzieć w czasie mojego nabierania oddechu.

Pamiętaj, że Bóg cię bardzo kocha i przebaczył ci twoje grzechy.

Bóg mnie kocha. Choćby nikt na świecie już mnie nie kochał, to Bóg mnie kocha. Choćbym ja nie kochała, to Bóg mnie kocha. Choćby wszyscy zawiedli... i choćbym ja zawiodła... Bóg mnie kocha.

Dziękuję Ci, Boże, za wierzących księży. Za świętych księży.

środa, 19 marca 2014

o mores!

Od blisko trzech miesięcy pracuję w Wielkiej Firmie. Nawet więcej - pracuję w centrali tej Wielkiej Firmy, więc nie mam do czynienia ze sprzedażą, z klientami, z planami sprzedażowymi i tak dalej. Wydawałoby się zatem, że moja praca powinna polegać przede wszystkim na zapewnianiu wysokiej jakości wykonywanych zadań. Otóż nic bardziej mylnego. Wielka Firma nie tylko nakłada sztywne limity ilości realizowanych spraw, ale też stawia innym za wzór pracy osoby, które ilości te znacznie - i sztucznie - zawyżają. Nie jest więc istotne popełnianie karygodnych błędów. Nie jest również istotne dodawanie bezsensownej pracy innym osobom z tego samego zespołu. Nie jest istotne podkładanie świni kolegom i koleżankom z zespołu. Istotne jest tylko to, ile się danego dnia spraw zrealizuje.

Powyższy fragment miał być wstępem do notki o etosie pracy. Im dłużej siedzę i myślę nad tym tematem, tym bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że nie warto go podejmować. Przynajmniej w kontekście mojej Wielkiej Firmy. Pewnie także wielu innych Wielkich Firm. Każdego dnia my w Wielkich Firmach pozwalamy rozmieniać etos pracy na drobne - na limit, na premię, na skuteczność, na awans. Zresztą, czy w Mniejszych Firmach, a nawet w Całkiem Małych Firmach, nie dzieje się tak samo?

Więc może - cóż za śmiałe marzenie! - założę własną firmę, Całkiem Małą Firmę, w której etos pracy będzie na właściwym dla niego miejscu. A może nawet uda się tę Całkiem Małą Firmę rozwinąć w jakąś trochę większą i zatrudnić innych, młodych, i pokazać im, że etos pracy jest ważny.

Lubię sobie tak marzyć, kiedy szybko klikam między kolejnymi przyciskami mojej aplikacji firmowej. I w rytmie moich marzeń z każdą chwilą podnosi się wskaźnik zrealizowanych przeze mnie spraw.