wtorek, 24 stycznia 2012

gra półsłowek

Czas sesyjny skłania do refleksji wszelakich, a zwłaszcza tych niezwiązanych ze studiami.

Czas sesyjny składa się w niebanalną całość z wersetem Psalmu 127: Daremne jest wasze wstawanie przed świtem i przesiadywanie do późna w nocy. Wpadłam na to dobrze ponad rok temu i do tej pory się mnie trzyma. Niezależnie od prawdziwości tego złożenia, trzeba jednak poruszyć związany z tym wątek.

Obracając się w środowisku katolickiej młodzieży (głównie studenckiej), mam okazję uczestniczyć bądź przysłuchiwać się przeróżnym rozmowom. W wielu z nich przewijają się motywy z Pisma Świętego, z ksiąg liturgicznych, pism wielkich ludzi Kościoła i tak dalej. W czym problem? W tym, że za często? Może raczej w tym, że w zaskakujących kontekstach. Przykłady można mnożyć, a skoro tak, to oprócz przytoczonego wyżej (z Psalmem 127 i sesją) nic równie zwięzłego mi do głowy aktualnie nie przychodzi.

Może jest tak, że im głębiej wchodzi się w pewne tajemnice, tym bardziej doświadcza się ich wielkości, głębi, niezrozumiałości, a skoro tak, to chce się je jakoś oswoić. Oswojenie to, tak jak w sytuacjach, o których mówię, można osiągnąć przez zestawienie tych tajemnic z szarą codziennością profanum. Przez trywializowanie. Przez zabawy słowne, skądinąd często błyskotliwe i zabawne. Może nie da się za długo wytrzymać w stanie odległości i powagi sacrum. Jednakowoż zabawy słowne z Pismem Świętym i w ogóle świętymi tekstami nie są zwykłymi zabawami słownymi. To są słowa, które niosą ogromne znaczenie, których waga i wymowa są o wiele głębsze i wymagają jakiegoś zatrzymania się.

I być może się nad tym zatrzymujemy - w ciszy swojego serca, w modlitwie, w medytacji. Problem, moim zdaniem, pojawia się w momencie, kiedy nie dajemy temu w ogóle wyrazu na zewnątrz. Kiedy postronny człowiek może pomyśleć, że za wiele sobie pozwalamy. Bo, tak myślę, granica poufałości z Panem Bogiem i Jego Słowem leży dużo bliżej, niż nam się wydaje.

Nie pisałabym o tym, gdyby mnie to bezpośrednio nie dotyczyło, gdybym nie zauważała tego także u siebie.

Może więc więcej pokory nam trzeba.

środa, 18 stycznia 2012

relation-ship

Mocny akcent podczas ostatniej spowiedzi. Znajomy ojciec w konfesjonale, wyznanie grzechów, pouczenie... i na koniec powiedział do mnie po imieniu. Niby wstrętna, tania, psychologiczna zagrywka (ów ojciec jest jednocześnie psychologiem, więc wiedział, co robi). Ale zadziałała.

Przecież Pan też do mnie mówi po imieniu. Nie jestem dla Niego anonimowa. Tak jak nie był Adam, tak jak nie był Abraham, Mojżesz, tylu innych. On przecież dokładnie wie, kim jestem. I jak do mnie mówić. Kurczę, taki banał, a takie wrażenie. To zdecydowanie bliżej stawia problem relacji z Bogiem. Jak już człowiek sobie uświadomi, że nie jest tylko kolejnym numerkiem w Bożej statystyce... to może myśleć o tym, żeby Bóg przestał być tym samym dla niego.

wtorek, 10 stycznia 2012

forma

Nieformalne mierzenie poziomu cukru w cukrze. Co zrobić, żeby był wyższy? (Albo chociaż żeby nie spadał nadal). Są takie pomyłki, które bardzo trudno naprawić. Jak kot źle wymierzy odległość między telewizorem a wierzchem szafy, to się rozpłaszczy na podłodze. Potem odchodzi obrażony i nie próbuje ponownie przez jakiś czas - dopóki wszyscy, a najpewniej on sam, nie zapomną o jego błędzie.

Mam tylko nadzieję, że w obecnej sytuacji nikt się nie obrazi, nie zacietrzewi, nie weźmie do siebie, nie potraktuje jako ataku. Czasem pokora, z której wszyscy się śmieją skrycie bądź jawnie, jest najbardziej potrzebna i najwłaściwsza.

niedziela, 8 stycznia 2012

4. zazdrość

Sięgam myślą niedaleko wstecz i myślę sobie, jak dziwny to stan ducha, kiedy jedyne, co można zrobić, to mówić Różaniec. Kiedy naprawdę nie da się zrobić nic innego. Kiedy nawet nazwy poszczególnych tajemnic nie są potrzebne. Po prostu można tylko wołać o pomoc.

Kilka dni temu przytoczone mi zostało zdanie wypowiedziane gdzieś kiedyś przez kogoś (okoliczności nie są tu istotne), że można się modlić na różańcu, ale lepiej modlić się szczerze. Dawno temu może bym się pod takim stwierdzeniem podpisała. Teraz jednak myślę sobie, że przecież nie mam prawa oceniać cudzej modlitwy, a już szczególnie pod kątem szczerości. Zdrowaś Mario, powtarzane aż do bólu, może być nieskończenie bardziej szczere niż samodzielnie wymyślane hymny uwielbienia.

Skąd się bierze takie właśnie ocenianie?

Myślę sobie, że może to z jakiejś potrzeby dowartościowania samego siebie, a może trochę i z zazdrości. Przypomina mi się, że kiedy byłam małą dziewczynką, a mój kuzyn nieco większym chłopcem, przeczytaliśmy w rachunku sumienia, że zazdrościć komuś łaski Bożej jest grzechem. I zastanawialiśmy się, jak można komuś tego zazdrościć. Jakby było czego.

Naprawdę jest czego. I nie życzę nikomu, żeby się o tym przekonywał na własnej skórze.