czwartek, 29 września 2011

anielsko

W związku z dzisiejszym świętem spróbowałam wyguglować coś na temat Archaniołów. Jedną z pierwszych stron, jakie się wyświetliły, była ta, tworzona przez niejaką panią Andrzejewską. To, co tam znalazłam, zadziwiło mnie niepomiernie. Po krótkim przeglądzie innych podstron nieco mi się rozjaśniło pod kopułą.

Na podstronie o aniołach autorka strony pisze tak: W moim życiu Anioły zajmują szczególne miejsce. Są dla mnie Światłem, są wsparciem i są czymś więcej: nadzieją, ze nasze modlitwy, westchnienia i marzenia o duchowości odnajdują sens. Piszę często, ze wierzę w Anioły, ale zgodnie z definicją w moim stosunku do Aniołów nie ma wcale wiary - jest pewność, miłość i wiedza, bo są One dla mnie tak oczywiste, jak drzewo rosnące za oknem. Od kiedy jest mi dane odczuwać inne energie, odbierać ich obecność, kwestia kontaktu i obcowania z Aniołami przestała być rozważana jako wiara lub nie. To raczej doświadczanie. Na początku uczyłam się rozpoznawać co manifestuje się obok, jakiego rodzaju energia, jak się przejawia, czego chce - jeśli w ogóle czegoś chce. Potem latami uczyłam się pracować najpierw z niższymi energiami - bo to rzecz jasna trudniejsze - potem z Aniołami. Dzisiaj już wiem, kiedy się pojawiają... Zweryfikowałam swoją wiedzę z innymi osobami, które mają podobny lub całkiem inny dar odbioru niewidzialnych energii. To na pewno w znacznym stopniu pomaga pracować z Aniołami. Coś już świta?

Jeśli dodamy do tego niejakie Karty Anielskie, astrologię, czakry, żywioły i inne niesamowitości, o których autorka szeroko się rozpisuje, sytuacja staje się jasna.

Czy w człowieku, będącym wszak homo religiosus, głód religii jest tak silny, że musi tworzyć swoją własną, żeby się w pełni odnaleźć? Chyba należałoby zapytać, o jakie odnalezienie chodzi - o odnalezienie siebie w religii czy odnalezienie religii w sobie?

Jeśli celem takiego gmatwania jest odnalezienie religii w sobie, to po cóż sięgać po byty i pojęcia pochodzące z innych, zewnętrznych religii? Nauka o aniołach ma proweniencję żydowską, została również rozwinięta przez chrześcijan. Czakry to pojęcie systemów wschodnich. Czy kompilowanie ich ze sobą i z innymi jest odnajdywaniem religii (duchowości) w sobie, czy może tworzeniem bytu fałszywego - wewnętrznie sprzecznego? (Fałszywego już choćby przez to, że immanencję, wewnętrzność, beztrosko przemienia z transcendencją, zewnętrznością).

Tu wychodzi to założenie religii chrześcijańskiej, które gwarantuje jej obiektywność, mianowicie założenie transcendencji Boga, Absolutu, wobec Jego stworzeń. Boga, a więc także duchowości i zbudowanej na niej religii, nie można szukać tylko w sobie, skoro Bóg ze Swej natury jest na zewnątrz. Duchowość zatem, realizująca się w każdym poszczególnym człowieku, jest czymś wobec niego zewnętrznym, bo odzwierciedla Boga w człowieku w ogóle, w ludzkości, jeśli można tak powiedzieć. Dlatego chrześcijaństwo nie poszukuje na siłę tego, co wygodne. Transcendencja, a także związana z nią obiektywność, nie musi być wygodna. Ona po prostu jest.


Archaniołowie Michale, Gabrielu i Rafale, módlcie się za nami!

poniedziałek, 26 września 2011

tak nas, Chryste, w Swoim złącz Kościele

Moja praca licencjacka, już przecież napisana i obroniona, ciągle daje o sobie znać.

Jeśli bowiem modlę się pod wpływem daru języków, duch mój wprawdzie się modli, ale umysł nie odnosi żadnych korzyści. Cóż przeto pozostaje? Będę się modlił duchem, ale będę się też modlił i umysłem; będę śpiewał duchem, będę też śpiewał i umysłem. Bo jeśli będziesz błogosławił w duchu, jakże na twoje błogosławieństwo odpowie 'Amen' ktoś niewtajemniczony, skoro nie rozumie tego, co ty mówisz? Zapewne piękne jest twoje dziękczynienie, lecz drugi tym się nie zbuduje.
1 Kor 14,14-17


Doświadczenie Boga, będące doświadczeniem wiary, wymaga pewnej obiektywizacji, aby można je było przedstawić drugiemu człowiekowi. Skrajna indywidualizacja spotkania z Bogiem czyni z niego prywatną religię. Każdy może mieć swoją religię, bo przecież każdy z nas inaczej Boga doświadcza. Właśnie o to chodzi św. Pawłowi. Doświadczamy Boga indywidualnie, ale nie w oderwaniu od całości naszego życia i naszego otoczenia. Wszak chwilę wcześniej w tym samym liście mowa jest o tym, że wszyscy jesteśmy Ciałem Chrystusa. Oko doświadcza rzeczywistości inaczej niż ręka, ale to doświadczenie staje się w jakiś sposób dostępne dla ręki - za pośrednictwem umysłu - właśnie po to, aby i ona mogła działać zgodnie ze swoją naturą. Doświadczenie wiary, polegające na spotkaniu z Bogiem konkretnego człowieka, musi również być w pewien sposób - za pomocą umysłu - obiektywizowane i udostępnianie innym ludziom. Są oni przecież innymi członkami tego samego Ciała, do którego i ja należę.

sobota, 17 września 2011

odbicia

Ważne refleksje.

Refleksja pierwsza: o miłości. Porażająca jest świadomość, że na miłość - ani Bożą, ani ludzką - nie można w żaden sposób zapracować, zasłużyć. Tak ważna dla naszego życia kwestia pozostaje całkowicie poza naszą kontrolą. Jedyne, co można zrobić, to ją przyjąć. Czekać na nią. Ewentualnie o nią poprosić. Czyli zbudować w sobie wielką machinę pokory i skorzystać z niej. Nigdy nie zasłużę na to, żeby drugi mnie kochał. Nigdy jego (ani tym bardziej Jego) miłość nie będzie odpowiedzią na moje dobro, piękno, zdolności, pracę. Przeciwnie, to właśnie wszystkie te rzeczy będą odpowiedzią na miłość otrzymaną całkowicie niezasłużenie. (Z drugiej strony - może to i dobrze. Słowo zasłużyć łączy się ze słowem sługa. Fakt, że nie można zasłużyć na miłość, oznacza, że jej otrzymanie i przyjęcie może się odbywać jedynie w całkowitej wolności).

Refleksja druga: o wierze. Przychodzą takie chwile, kiedy wiara jest równoznaczna wierności bardziej niż zwykle. Kiedy nie można się zagłębić w modlitwę, kiedy nie można ułożyć relacji z Bogiem tak, jak by się chciało. Wtedy samo trwanie - na modlitwie, na Eucharystii, na adoracji, w wierze - jest wiarą, bo jest wiernością. Pan jest wierny we wszystkich Swoich słowach. Bo w nich trwa. Jak mam być wierna, jeśli nie trwam mimo wszystko? Jezu najcierpliwszy, zmiłuj się nad nami!

Refleksja trzecia: o Piśmie świętym. Najtrudniejszym tekstem, na jaki do tej pory się natknęłam, jest siódmy rozdział Pierwszego Listu do Koryntian. Ten o małżeństwie. Jest absolutnie najtrudniejszy. Najbardziej daje po łapach, po sercu i najgłębiej - po duszy. Poruszył mnie na tyle, że nie jestem w stanie teraz napisać czegoś konkretnego. Po prostu mnie zmiażdżył. Pierwszy raz doświadczam czegoś takiego w odniesieniu do Pisma świętego.

Refleksja czwarta: o dobrych ludziach. Dobrze jest mieć ich obok. Niekoniecznie na wyciągnięcie ręki. Może na odległość półtoragodzinnego spaceru. A może nawet na odległość listu raz na miesiąc. Albo rozmowy telefonicznej. I czasem dobrze poczuć, jak ważna jest ta bliskość. Chwilowe oddalenie dobrze robi. Jest tylko jeden wyjątek od tej reguły. Pan Bóg. Od Niego lepiej się nie oddalać dobrowolnie.

środa, 14 września 2011

nic dwa razy się nie zdarza...

Na podstawie ostatnich (zwłaszcza dzisiejszych) doświadczeń przychodzi mi do głowy pytanie, jak to w życiu jest w kwestii przypadkowości bądź przeznaczenia? No dobra, z przeznaczeniem to doktryna katolicka jakoś sobie poradziła :) Ale co z przypadkiem? Czy wszystkie dobre złożenia różnych sytuacji należy traktować jako działanie Boga? A może właśnie w drugą stronę, że nie należy ich w ogóle tak traktować? Że Pan Bóg nie zawraca Sobie głowy (ach, cóż za antropomorfizacja...) takimi drobnostkami, jak obrona licencjatu, rozmowa kwalifikacyjna na studia i takie tam?

Z jednej strony nie można chyba powiedzieć, że nie interesuje się całkiem. Że zostawia nas samych ze wszystkimi naszymi wielkimi i małymi problemami.

Z drugiej strony, zwracanie się do Niego z każdą najmniejszą bolączką może skutkować zatarciem głównego celu człowieka i skrzywieniem perspektywy relacji z Bogiem. Bo wtedy przestaje się myśleć o świętości, o zbawieniu, o radowaniu się Bogiem, a zaczyna się myśleć o Nim jako o uniwersalnej pomocy życiowej. Jak trwoga, to do Boga.

Jak to wypośrodkować? Jak odczytywać rzeczywistość, w której żyjemy, i doświadczenia, które są naszym udziałem?

piątek, 9 września 2011

apostolsko

Zdanie na dziś:
Bo ja nie wstydzę się Ewangelii.
(Rz 1,16)


Pan Bóg jest genialny.

I nawet podczas lektury Pisma świętego prześladuje mnie moja praca licencjacka ((...) wydał ich na pastwę na nic niezdatnego rozumu).

On sam jest sprawiedliwy i usprawiedliwia każdego, który żyje dzięki wierze w Jezusa. (Rz 3,26)

To wszystko tak pięknie się przenika, tak się układa. Nieogarniona wielkość mądrości, szał wzajemnych powiązań. Aż się prosi, żeby przytoczyć znalezioną dziś na facebooku krótką wymianę między dwoma znajomymi dominikanami:

Ojciec 1: Znajomy zapytał Nowosielskiego o jakąś książkę Ratzingera, czy dobra. A malarz się zamyślił i mówi: "Taaak, ciekawa... Ale wiesz, za bardzo mu się wszystko zgadza. To podejrzane"
Krystyna Czerni, Nietoperz w świątynni (biografia J. Nowosielskiego)

Ojciec 2: Tak, tak. Wiara jest najgłębsza wtedy kiedy nic się nie zgadza. A najlepiej kiedy nie zgadza się z tym co głosi Kościół, szczególnie katolicki. Nowosielski może i był wybitnym artystą, ale nie był wybitnym teologiem. Sorry, żaden autorytet.

Fakt, że Pismo jest tak doskonale zgodne wewnętrznie, nie może zasadzać się tylko na ludzkiej inteligencji. Nie wyobrażam sobie, żeby ktokolwiek kiedykolwiek mógł sam według własnego klucza ułożyć to w całość tak spójną i uniwersalną. Musiał w tym maczać palce Ktoś nieskończenie mądrzejszy. Ot co.

środa, 7 września 2011

poobronnie

Wczoraj wieczorem modliłam się tak: Panie Boże, ja wiem, że zawaliłam, ale weź coś z tym zrób, ten jeden, ostatni już raz. I przyszła chwila namysłu. Wcale nie jeden i pewnie wcale nie ostatni, jeśli poza takimi modlitwami nie podejmę czegoś więcej. To nie była miła refleksja, zwłaszcza na kilka godzin przed obroną licencjatu.

Wniosek: trzeba się częściej wsłuchiwać w swoje własne modlitwy. Ale też jeszcze częściej w głos Boga. I nie zwalać wszystkiego na Niego. On da radę ze wszystkim - wszystko znosi, wszystkiemu wierzy, we wszystkim pokłada nadzieję. Nie znaczy to jednak, że trzeba Go zarzucać problemami, z którymi łatwo (albo tylko trochę trudniej) można sobie dać radę samemu.

To trochę tak, jak z kwestią teologii i filozofii. Teologia zawiera nie tylko to, co objawione, ale i to, co objawialne, czyli co można poznać rozumem, ale Bóg to objawił dodatkowo, bo jest to konieczne do zbawienia. A filozofia zawiera wszystko to, co można poznać rozumem przyrodzonym, a co do zbawienia konieczne nie jest, więc i objawione być nie musi.

W naszym życiu są obszary, w których Boża pomoc jest konieczna po to, żebyśmy do Niego doszli, chociaż bez tej pomocy może też by nam się udało. Ale jest cała masa spraw, w których Boża pomoc jest oczywiście możliwa (u Boga nie ma nic niemożliwego), ale nie jest konieczna. Więc może by tak przejąć większą odpowiedzialność za te właśnie rzeczy?

poniedziałek, 5 września 2011

najmądrzej

Za każdym razem jestem coraz bardziej zdziwiona. Dokładnie wtedy, kiedy trzeba, dostaję to Słowo, którego trzeba. Nie mogę wyjść z podziwu. Pan Bóg jest niesamowity. Powiedziałabym, że jest mega ziomem, ale nie licuje to z profilem tego bloga, więc się powstrzymam ;)

Mówię, oczywiście, o czytaniach wczorajszych. Ale dziś też było godnie.

czwartek, 1 września 2011

kochać w ciemnościach

Zastanawiam się, jak to jest, że szczęścia przychodzą pojedynczo, a nieszczęścia całymi stadami. Na szczęście jest takie jedno Szczęście, które przychodzi zawsze, regularnie, nigdy nie zapomina i nigdy się nie spóźnia.

Chociaż czytam teraz znowu o Matce Teresie z Kalkuty. Nie potrafię sobie wyobrazić, jak to jest żyć w poczuciu, że właśnie to jedno jedyne, prawdziwe Szczęście - nie przychodzi, milczy, jakby zapomniało.