poniedziałek, 17 września 2012

coraz bliżej

Czytałam wczoraj fragment Ewangelii wg św. Mateusza o początku działalności Jezusa Chrystusa. Uderzyły mnie dwie rzeczy:

1) Jezus nie zaczyna od arcygłębokich wykładów teologicznych, w których wyjaśniałby zależność między Sobą, Ojcem i Duchem. Zaczyna od prostego wezwania - Nawracajcie się! Myślę sobie, że łatwo jest (wiem, bo sama tak robiłam) krytykować dzieła, które zasadzają się na takich właśnie prostych wezwaniach i hasłach, nie proponując następnego etapu albo przedstawiając go oględnie. Dopiero jak się zobaczy, że nawet On od tego zaczynał pracę z ludźmi - pracę u podstaw, można rzec - to się człowiekowi układa kolejność w głowie. Pan Bóg potrzebuje nawróconych, i kto wie, czy nie potrzebuje ich bardziej niż tych wykształconych? Oczywiście ideałem jest, jeśli wykształcenie idzie w parze z nawróceniem. Wydaje się jednak, że jeśli nie można mieć jednego i drugiego jednocześnie, to sam Pan Jezus wskazuje, co tu jest priorytetem.

2) Jezus kontynuuje nauczanie Jana Chrzciciela, który Go poprzedzał, zapowiadał, przygotował Mu drogi. W końcu o nawróceniu mówi dokładnie tymi samymi słowami, którymi Jan Chrzciciel wzywał ludzi do przyjmowania od niego chrztu. Nieustannie mnie zaskakuje, jak spójna jest historia zbawienia. Trzeba tylko zajrzeć głębiej niż na literki zapisane w Tysiąclatce. Za tymi literkami kryje się Tajemnica, którą wielu próbowało i próbuje zgłębić i pozostaje nam tylko mieć nadzieję, że kiedyś z woli Bożej dostąpimy tego zaszczytu.

Czego Wam wszystkim i sobie samej życzę :)

środa, 12 września 2012

ani świnka, ani morska

Dzięki Bogu, udało mi się dotrzeć dziś cało do spowiedzi. I, co więcej, cało z niej wyjść. Wprawdzie z naruszoną konstrukcją swojego miłego i przyjemnego wyobrażenia o sobie, Bogu i tym, co między nami - ale w zasadniczej części wyszłam cało.

Bardzo, bardzo mądre słowa. Że przecież trzeba uznać swoją własną małość, słabość, lichość, bo Jezus Chrystus przyszedł do świata nie w bogatej i zachwycającej świątyni jerozolimskiej, ale w małej, lichej i dziurawej stajni w Betlejem. Jak ma przyjść do mnie, to lepiej być jak ta stajenka, ale naprawdę być i czekać, niż starać się być jak świątynia - czyli nie być w rzeczywistości. W tym momencie przypomina mi się dowcip, który ostatnio często powtarzałam, że świnka morska to takie dziwo, bo ani świnka, ani morska. I tak samo chyba jest z człowiekiem, jak się stara być bardziej doskonały od samego Pana Boga, a już na pewno od Maryi Panny. No. Pokory trzeba.

Jezu cichy i pokornego serca, zmiłuj się nad nami!
Jezu najcierpliwszy, zmiłuj się nad nami!