sobota, 23 czerwca 2012

darmowe minuty

Trudno sobie poukładać w głowie to, co Bóg mówi. Jeszcze żeby tylko jedno słowo. Tyle czasu siedział cicho, a teraz, jak Mu się zachciało mówić, to przestać nie może. I ciągle o jednym katuje, ale w tylu słowach, że głowa boli. W zasadzie słowa są trzy. Ale jakie!

Pokora.

Miłość.

Życie.

O każdym z tych słów jakieś słowa kolejne, które rodzą coś dalej. Ostry dyżur na porodówce, naprawdę. Może lipcowa wizyta u Pani Ostrobramskiej coś pomoże. Chociaż... nie wiem, czy wypada najmować Najświętszą Pannę jako akuszerkę.

Ileż odpowiedzialności. Gdzie przebiega granica między odpowiadaniem za siebie a odpowiadaniem za drugiego człowieka? Gdzie jest granica między moim zbawieniem a zbawieniem tego kogoś obok? Zdawałoby się, że tyle czasu się już poświęciło ważnym rzeczom, tymczasem okazuje się, że tym naprawdę ważnym nie poświęciło się ani minuty. I o te minuty upomina się Pan Bóg, zwłaszcza wtedy, kiedy z jakiegoś powodu nie robi tego drugi człowiek.

I tylko świadomość własnej małości jest taka niemiła. Zatem na pierwszym miejscu stoi dziś pokora.

Jezu najcierpliwszy, zmiłuj się nad nami!

środa, 20 czerwca 2012

ćśśśś...

Ileż pokory trzeba, żeby uznać, że jest coś poza światem widzialnym i że istnieje konkretna zależność między światem widzialnym a niewidzialnym. Zgodzić się na to, że nie wszystko jest zależne ode mnie ani nawet nie od moich ziomków rodzaju ludzkiego.

Myślę, że większość dzisiejszych problemów ludzkości bierze się właśnie z braku pokory. W tej sferze mieści się kwestia dawania i odbierania życia, ale też uczciwości w pracy, w życiu społecznym, w stosunkach międzyludzkich. Chcemy być ciągle na piedestale, nieustannie karmić się swoją własną, często wątpliwą lub niezasłużoną, chwałą. Oddanie chwały komu innemu - Bogu, drugiemu człowiekowi - wymaga ogromnego przekroczenia siebie. Właśnie upokorzenia, które (jak pisałam już kiedyś) jest traktowane po macoszemu, a które dla mnie ma zasadniczo pozytywny sens.

W tej drobnej, małej, niezauważalnej cichości serca, w tym ukryciu siebie, można dopiero siebie odnaleźć. Tak myślę. Spojrzeć na siebie przez pryzmat swoich słabości, ale nie po to, by je rozpamiętywać, rozdrapywać czy kultywować, ale po to, by je przezwyciężać, każdego dnia od nowa. Tym właśnie dla mnie jest to upokorzenie.

Trudno, bardzo trudno upokorzyć się w tym sensie przed Bogiem. Myślę jednak, że zdecydowanie trudniej dokonać tego przed drugim człowiekiem. O Bogu można wszak pomyśleć, że jest NAJ, i jako taki jest nieskończenie lepszy, dlatego chwała ewidentnie Mu się należy. Ale drugi człowiek? Ten, z którym codziennie spotykam się w pracy, na uczelni, w domu, z którym żyję i widzę jego wady? Wady tak nieskończenie gorsze od moich własnych? Jemu już nie tylko chwały nie należy oddawać, ale nawet na zwykłą sprawiedliwość nie zasługuje.

Jezu cichy i pokornego serca, zmiłuj się nad nami.

wtorek, 12 czerwca 2012

entrance

Takie sobie zwykłe opisywanie zdjęć z procesji Bożego Ciała. Wersety z Pisma Świętego przychodzą same. Człowiek sobie zupełnie nieoczekiwanie uświadamia, jak to Pismo w niego samego weszło i stało się częścią jego duszy. Oczywiście, można jeszcze bardziej. I jeszcze bardziej by się chciało mieć je w sobie.

I jednocześnie nagłe zrozumienie, że Słowo, którego się nie pielęgnuje, ulatuje z głowy i z serca. Więc pracy, pracy trzeba. Modlitwy. Czytania. I program nawrócenia układa się sam.

Jezu najcierpliwszy, zmiłuj się nad nami!

sobota, 9 czerwca 2012

w godzinę śmierci

Kiedy myśli się o śmierci, łatwo ulec pokusie malowania jej w słodkich, uświęcających kolorach. Dotyczy to zarówno śmierci jako zjawiska, momentu, jak i osoby umierającej czy zmarłej. Ja sama jeszcze do niedawna śmierć kojarzyłam w większości z ludźmi, którzy byli w bliskiej relacji z Bogiem, a w chwili śmierci byli najprawdopodobniej z Nim pogodzeni. Wobec tego ich śmierć rysowałam sobie jako moment wielkiego szczęścia, złączenia z Bogiem, które przecież dokonuje się z uśmiechem na ustach i hymnami pochwalnymi w sercu. Tak więc zarówno sam moment śmierci, jak i tych zmarłych, siłą rzeczy widziałam w nimbie chwały, wznoszących się na puszystym obłoczku przed Oblicze Boże.

Dopiero kiedy półtora miesiąca temu zmarła moja mama, uświadomiłam sobie, jak niewiele można powiedzieć o śmierci... póki samemu się przez nią nie przejdzie. Jaki ten obraz, który w sobie miałam, może być mylny i wręcz niebezpieczny. Umieranie, myślę teraz, jest zawsze osadzone w kontekście jakiejś codzienności - jakiegoś życia. I czasem o tym życiu wiemy jeszcze mniej niż o śmierci.

Druga rzecz, która uderza mnie codziennie od półtora miesiąca, to samotność - samodzielność? - w obliczu śmierci. Wszystkie inne doświadczenia, które są naszym udziałem, możemy bezpośrednio lub pośrednio dzielić z innymi. Moja mama dzieliła ze mną większość swoich przeżyć. I nagle - tym jednym doświadczeniem nie może się ze mną podzielić, dopóki ja też nie znajdę się po tej drugiej stronie życia. Nie wiem, czy słowo samotność jest tu odpowiednie. Niekoniecznie każdy jest samotny w chwili śmierci, ale musi sam jej doświadczyć, dlatego chyba lepsze tu jest pojęcie samodzielności. Choćby się człowiek przez całe życie opierał na innych i oczekiwał od nich pomocy, to w tej jednej sytuacji nie może tego zrobić.

Duszo Chrystusowa, uświęć mnie.
Ciało Chrystusowe, zbaw mnie,
Krwi Chrystusowa, napój mnie.
Wodo z boku Chrystusowego, obmyj mnie.
Męko Chrystusowa, pokrzep mnie.
O dobry Jezu, wysłuchaj mnie.
W ranach swoich ukryj mnie.
Nie dopuść mi oddalić się od Ciebie.
Od złego ducha broń mnie.
W godzinę śmierci wezwij mnie.
I każ mi przyjść do siebie,
Abym z świętymi Twymi chwalił Cię
,
Na wieki wieków. Amen.

piątek, 8 czerwca 2012

step by step

Iść za Jezusem krok w krok. Wczoraj podczas procesji. Dosłownie pięć metrów za Nim, że można się w Niego wpatrywać bezczelnie. Gdyby tak można było całe życie!

No i słowa usłyszane przy ostatniej spowiedzi. Że dla ludzi wiary, dla ludzi Chrystusa, nigdy nie jest właściwa pora. Zawsze znajdą się jakieś przeszkody. W tym dążeniu za Chrystusem. Właśnie wtedy należy na Niego popatrzeć. On pokonywał wszelkie przeszkody. Przecież, jak miał zmartwychwstać, to wybrał sobie najgorsze możliwe warunki: był martwy! I jednak tego dokonał!

Jezu najcierpliwszy, zmiłuj się nad nami!