środa, 20 czerwca 2012

ćśśśś...

Ileż pokory trzeba, żeby uznać, że jest coś poza światem widzialnym i że istnieje konkretna zależność między światem widzialnym a niewidzialnym. Zgodzić się na to, że nie wszystko jest zależne ode mnie ani nawet nie od moich ziomków rodzaju ludzkiego.

Myślę, że większość dzisiejszych problemów ludzkości bierze się właśnie z braku pokory. W tej sferze mieści się kwestia dawania i odbierania życia, ale też uczciwości w pracy, w życiu społecznym, w stosunkach międzyludzkich. Chcemy być ciągle na piedestale, nieustannie karmić się swoją własną, często wątpliwą lub niezasłużoną, chwałą. Oddanie chwały komu innemu - Bogu, drugiemu człowiekowi - wymaga ogromnego przekroczenia siebie. Właśnie upokorzenia, które (jak pisałam już kiedyś) jest traktowane po macoszemu, a które dla mnie ma zasadniczo pozytywny sens.

W tej drobnej, małej, niezauważalnej cichości serca, w tym ukryciu siebie, można dopiero siebie odnaleźć. Tak myślę. Spojrzeć na siebie przez pryzmat swoich słabości, ale nie po to, by je rozpamiętywać, rozdrapywać czy kultywować, ale po to, by je przezwyciężać, każdego dnia od nowa. Tym właśnie dla mnie jest to upokorzenie.

Trudno, bardzo trudno upokorzyć się w tym sensie przed Bogiem. Myślę jednak, że zdecydowanie trudniej dokonać tego przed drugim człowiekiem. O Bogu można wszak pomyśleć, że jest NAJ, i jako taki jest nieskończenie lepszy, dlatego chwała ewidentnie Mu się należy. Ale drugi człowiek? Ten, z którym codziennie spotykam się w pracy, na uczelni, w domu, z którym żyję i widzę jego wady? Wady tak nieskończenie gorsze od moich własnych? Jemu już nie tylko chwały nie należy oddawać, ale nawet na zwykłą sprawiedliwość nie zasługuje.

Jezu cichy i pokornego serca, zmiłuj się nad nami.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz