środa, 7 października 2015

wszystko nowe

Szykuje się nowa, małżeńska rzeczywistość. W tej nowej małżeńskiej rzeczywistości trzeba będzie znaleźć odpowiedni czas, miejsce i formę modlitwy i przeżywania relacji z Panem Bogiem. Jak to zrobić, jeśli problematyczne jest robienie tego nawet indywidualnie?

Z drugiej strony, po to stajemy się SAKRAMENTEM, żeby nie polegać tylko na sobie.

W ogóle ostatnimi czasy bardzo intensywnie odbieram wszelkie sygnały mówiące "nie jesteś sama", "to nie twoja siła tu działa". W końcu Bóg jest w nas sprawcą i chcenia, i działania. Bez Niego nic nie możemy uczynić. Modlitwy, miłości, małżeństwa.

I jakoś tak trochę smutno, że po śmierci nie będzie już żony ani męża, że to, co zaczniemy za kilka dni, zakończy się tak prozaicznie, razem z życiem któregoś z nas. Chociaż daje to jakąś nadzieję, że jest coś JESZCZE LEPSZEGO - zbawienie :)

wtorek, 14 lipca 2015

aniele!

Księga Tobiasza.

Anioł Rafał. Anioł. który ukrywa swoją tożsamość. Anioł, który działa pod przykryciem. Anioł, który daje się poznać dopiero po spełnieniu swojej misji.

Ciekawe, ilu takich aniołów spotkałam w swoim życiu. Ciekawe, ilu z nich nie dałam objawić ich tożsamości. Ciekawe, ilu z nich objawiło swoją tożsamość, ale ja tego nie zrozumiałam.

Tak czy siak, za wszystkich aniołów zesłanych przez Boga w moje życie - dziękuję.

Bądź uwielbiony, Boże,
wszelkim czystym uwielbieniem!
Niech Cię wielbią po wszystkie wieki.
Bądź uwielbiony, ponieważ mnie ucieszyłeś
i nie stało się, jak przypuszczałem.
Postąpiłeś z nami
według wielkiego Twego miłosierdzia.

Tb 8, 15-16

poniedziałek, 8 czerwca 2015

dorastanie

Internetowa dyskusja nad katolickim wychowaniem dzieci. Jak to zazwyczaj w takich przypadkach bywa, najwięcej do powiedzenia mają ci, którzy z katolickim wychowaniem mają nie za wiele wspólnego. Pada argument, że do sakramentów (w kontekście Pierwszej Komunii Świętej) trzeba dorosnąć.

Pierwszy raz w życiu dotarło do mnie i na serio mnie ucieszyło, że nikt mi nie kazał do czegokolwiek dorastać, że nikt mnie nie zostawił w moim życiu wiary na pastwę mojego dojrzewania. Jak wielkie to błogosławieństwo, że moi rodzice po prostu posłali mnie do tej Pierwszej Komunii, że była przy nas babcia, która zadbała o nauczenie mnie zachowania się w kościele. Jak wielkie to błogosławieństwo, że chodziłam na katechezę w szkole, bo bez tego pewnie nie wróciłabym do praktykowania religii po moim małym-wielkim buncie.

Zastanawiam się, w jaki sposób można dorosnąć do jakiegokolwiek sakramentu. Mam wrażenie, że osoby wysuwające taki argument totalnie nie rozumieją, o czym mówią. Sakramentu nie da się zrozumieć. Można ogarnąć rozumem ryt sakramentu, można pewne rzeczy ponazywać, ale tak czy siak, niezależnie od wieku i dojrzałości, odbijemy się prędzej czy później od bandy, zwanej tajemnicą. Dzięki Bogu, zachował On swe tajemnice przed mądrymi, a objawił je prostaczkom. Nie trzeba dorastać do sakramentu, dobrze jest dorastać dzięki sakramentowi.

czwartek, 14 maja 2015

granice

Wybory, wybory, polityka, wybory. Kandydaci lepsi i gorsi. Głos równy głosowi, program równy programowi.

W tym świecie równości i poprawności, cokolwiek by o nim nie mówić, jakoś szczególnie irytuje fakt wykorzystywania przestrzeni wiary na agitację polityczną. Przed pierwszą turą wyborów znalazłam w kaplicy adoracji - przed wystawionym Najświętszym Sakramentem! - skserowane kartki z... czymś na kształt prywatnego objawienia.

W tymże prywatnym objawieniu Pan Jezus mówił, że już tyle lat Polska jest biedna, uciśniona i wykorzystywana i winni jesteśmy my, Polacy, bo zaufaliśmy jednej i drugiej partii, które są pod władzą demonów. A On (w sensie Pan Jezus) daje nam teraz człowieka, który wszystko naprawi (tu podane konkretne nazwisko) i jeśli go nie wybierzemy, to Jezus ześle na Polskę i w ogóle cały świat klęskę, zniszczenie i zagładę.

Zapewne autor tejże kartki miał spore problemy psychiczne, o czym świadczą różne sformułowania, jak i sama forma przekazu. Nie zmienia to jednak faktu, że takie odezwy leżały w kaplicy, do której ludzie przychodzą się modlić i w której rzeczywiście doświadczają obecności - a czasem pewnie i bezpośredniego kontaktu z Chrystusem. Dla kogoś o większej wrażliwości opisane w tej odezwie wizje mogłyby być źródłem sporego lęku i zwątpienia.

Zastanawiam się, gdzie leży granica, za którą zdrowe zaangażowanie katolika w życie społeczno-polityczne jego kraju staje się tyranią, ideologizacją czy czymkolwiek w tym rodzaju. Jasne jest, że w opisanej przeze mnie odezwie ta granica została dawno przekroczona. Pytanie jednak - ciągle i ciągle aktualne - gdzie ta granica realnie się znajduje.

czwartek, 7 maja 2015

trudno tak

Co Chrystus chce mi powiedzieć przez to, że pozwala mi ciągle popełniać ten sam grzech? Że pozwala mi się nie modlić? Może to, że moja wiara jest bardzo słaba. Że może nie wierzę w Niebo tak, jak powinnam i jak bym chciała. Że może prawie w ogóle w Niego nie wierzę.

Trudno jest. Trudno wierzyć.

Trudno się modlić. Nie modlić się też trudno.

poniedziałek, 20 kwietnia 2015

eklezja

Długie przerwy.

W pisaniu, w przeżywaniu, w życiu duchowym.

Na szczęście, dzięki Bożemu miłosierdziu, wracam na odpowiedni kurs. Nawet jeśli bardzo powoli.

Póki co w spisie lektur od początku roku trochę Tereski (w tym Listy), a aktualnie Siedmiopiętrowa góra Mertona. Myślę sobie, że zetknięcie się z czyimś doświadczeniem duchowym, spojrzenie na czyjąś drogę do Boga jest czasem potrzebne. Pewnie dlatego Pan Bóg złączył nas w Kościół. Żeby było łatwiej. Bogaciej. Żeby móc podpatrzeć dobre wzorce albo, przeciwnie, uniknąć tych nienajlepszych.

Dobrze mieć też wokół siebie ludzi, którzy dają świadectwo Prawdzie. Którzy nie boją się stanąć wobec Boga i ludzi jednocześnie. Dobrze jest być obok ludzi (czy może z ludźmi), którzy stawiają Boga na pierwszym miejscu i aż emanują szczęściem z tego płynącym.

Dobrze być w Kościele.

czwartek, 13 listopada 2014

wzorce

Od jakiegoś czasu bardzo dobitnie dociera do mnie ogrom Bożego Miłosierdzia. Niezasłużonego, darmowego, niezrozumiałego Bożego Miłosierdzia. Miłosierdzia, przed którym można próbować się ukryć, ale to akurat nigdy się nie uda. Zadziwia mnie Bóg, który po raz siedemdziesiąty siódmy przychodzi, gdy siedzę w swoim ciemnym kątku, i mówi, że jeśli chociaż trochę chcę do Niego wrócić, to On z radością mnie przyjmie.

Na kanwie dzisiejszej spowiedzi doszłam również do pewnej poruszającej mnie myśli. Mianowicie, że nasze relacje z ludźmi powinniśmy wzorować na relacji z Bogiem - a nie na odwrót. Nie muszę się chować przed Bogiem jak dziecko przed rodzicem, który będzie krzyczał po zobaczeniu zbitej szyby. Za to mogę pójść do ojca i powiedzieć mu wybaczam, nawet jeśli jest to siedemdziesiąty siódmy raz, bo tego sama doświadczam od Boga.

Niby takie proste, ale jednak uderzające.

Jezu najcierpliwszy, zmiłuj się nad nami!

środa, 5 listopada 2014

tęsknota

Praca w katolickiej księgarni daje sporo nowych doświadczeń.

Pierwsze jest takie, że naprawdę sporo ludzi pragnie pogłębiać swoją wiarę i decyduje się robić to poprzez lekturę. Wszelaką. Poradniki modlitewne, rekolekcje, świadectwa, życiorysy świętych, komentarze do Ewangelii... i mnóstwo innych. Oczywiście, jak na deklarowane dziewięćdziesiąt z górą procent katolików w społeczeństwie, i tak nie nie jest powalająca liczba klientów. Jednak najważniejsze, że są. Że te wszystkie książki nie trafiają w próżnię.

Drugie doświadczenie to spotkanie z ludźmi. Różnymi. Z ludźmi, którzy mają wiele do opowiedzenia, również w kwestii wiary. Z takimi, którzy chętnie dzielą się swoim doświadczeniem Boga. Również z takimi, którzy w religii i okolicach szukają lekarstwa na swoje problemy duchowo-psychiczne. No i, na ostatek, także z takimi, którzy rozwiązań problemów psychicznych nie szukają, chociaż może czasem byłoby to wskazane. Tych ostatnich jest zdecydowanie najmniej. Zresztą, sam fakt, że przychodzą do księgarni, świadczy, że czegoś szukają. Może nie zawsze to znajdują, ale mogą za to dostać naprawdę wiele dobrego.

Trzecie doświadczenie to praca w charakterze doradcy. Tutaj naprawdę widać, co to znaczy doradzać. Kiedy przychodzi pan z obłędem w oku, mówiąc, że szuka dla siostrzenicy jakiejś książki na osiemnastkę... albo pani poszukuje dla wnuka z okazji pierwszej rocznicy ślubu czegoś ciekawego... od razu zamieniam się w poszukiwacza skarbów i prowadzę ich do dobrze mi znanych kryjówek, w których takie skarby można znaleźć. Nigdy się nie spodziewałam, że tyle frajdy sprawi mi widok człowieka wychodzącego z książką pod pachą. No, bo też przecież nigdy wcześniej nikomu książek nie polecałam :)

I czwarte doświadczenie, pewnie nie ostatnie, ale na pewno ostatnie z ważnych. Potrzeba kontaktu z Panem Bogiem. Bo spotykam codziennie wielu ludzi, którzy z Nim są, spotykają się, rozmawiają. I we mnie budzi się tęsknota. Tak po prostu. Codziennie kilka razy mam w rękach Pismo święte, które podaję klientom. I codziennie wieczorem z radością biorę swoją biblię do ręki, żeby ją poczytać w ramach modlitwy. Już dawno tego nie doświadczyłam. Oby jak najdłużej.

poniedziałek, 21 lipca 2014

fashion

Dzikie upały, które obecnie zabijają wszelką aktywność życiową ponad oddychanie i nawadnianie organizmu, doskwierają też w trakcie mszy i nabożeństw. Jakoś tak zupełnie niezauważenie, a na pewno bez większego sprzeciwu, weszły do świątyń bluzki na ramiączkach albo, o zgrozo, bez ramiączek jakichkolwiek, a także spódnice mini i ultramini (te drugie zwłaszcza przy okazji ślubów) czy krótkie spodenki (podobne do tych, których niektóre nastolatki używają jako piżamy). No i tak sobie siedzą te dekolty w ławkach, tak sobie przyklękają te odkryte kolana...

I w to wszystko wbiega kilkuletnia dziewczynka, która ma, owszem, sukienkę na ramiączkach, a na nią zarzuconą maminą chustkę, i tak sobie paraduje po kościele, zakryta, radośnie poprawiająca tę chustkę, kiedy jej się zsuwa.

I przypomina mi się obrazek z Ławry Kijowsko-Peczerskiej, w której przed jednym z soborów wypożyczane były (chyba nawet za darmo) płachty materiału z troczkami, by uspodnione lub zbyt wyletnione panie, a także panowie w krótkich spodenkach mogli zakryć nogi. Myślę sobie, że nie wszystko, co ze Wschodu, musi być złe i heretyckie. Jakieś takie wyczucie sacrum, na przykład. Całkiem fajna sprawa.

środa, 9 lipca 2014

dzieci niczyje

Toczy się, toczy wielkie koło sprawy profesora Chazana. Jedni popierają (na fejsbuku), inni odsądzają od czci, rozumu i postępu (no bo przecież nie od wiary). A ja myślę sobie o tym małym dziecku i o jego matce.

Był taki dzień, dawno temu, który spędziłam na oddziale noworodkowym pewnego szpitala w charakterze gościa-obserwatora. Był to noworodkowy OIOM. Przypadki mniej bądź bardziej drastyczne. (No dobra, nie AŻ TAK drastyczne jak ten medialny). Razem z pielęgniarkami karmiłam te dzieciaki z butelki. Chłopca, który miał przerost wszystkich organów w jamie brzusznej i według progroz lekarzy miał przed sobą najwyżej rok życia. Dziewczynkę, która leżała w inkubatorze i nie można jej było na chwilę wyciągnąć - jej głowa spoczywała na dwóch moich palcach. Chłopca, który urodził się z HIV i uzależnieniem od narkotyków, a mamusia się go wyrzekła; pielęgniarki zaciskały zęby, bo przecież nikt go nie weźmie do adopcji. Życie każdego z nich miało bardzo krótką perspektywę. Poza tym ostatnim maluchem chyba wszystkie dzieci na oddziale były w jakiś sposób zdeformowane.

I to bolało. To nie był wstręt ani odraza, co się czuło. To był ból, że nie można im pomóc. Że władują w nie tonę leków, a to i tak nie da im szczęścia. To nie znaczy, żeby nie podejmować wszelkich możliwych działań. To znaczy tylko tyle, że patrzenie na te dzieci rodzi bezsilność, bezradność, ból, bunt. Tylko tyle i aż tyle.

Trudno orzec, jak bardzo dzieci w takim stanie odczuwają ból i inne bodźce. Nie ma więc uzasadnienia dla "skracania cierpienia", skoro nie mamy pojęcia, jak ono w rzeczywistości wygląda. Można jednak określić, jak bardzo cierpi matka, ojciec, rodzina tego dziecka, jeśli na nie patrzy. To jest coś, czego nie możemy zlekceważyć. Ten ból i wszystkie inne uczucia trzeba przyjąć i pomóc je przeżyć. Może dobrze byłoby kierować do takich rodziców psychologów od interwencji kryzysowej. Może dobrze byłoby nie odsądzać ich od czci i wiary. Nie wymagajmy, by byli od razu herosami.

Nie, nie mam na myśli, żeby grzecznie i ze współczuciem przytakiwać żądaniom aborcji. Myślę tylko o tym, żeby spojrzeć na tych rodziców jak na rodziców, ludzi, a nie jak na potwory (z ultrakatolickiej strony) lub na pokonanych rycerzy postępu (to z tej drugiej).

Myślę o tym, żeby modlić się za tych ludzi. Często słyszę o modlitwie za dzieci poczęte, zagrożone aborcją, a modlitwy potrzebują chyba przede wszystkim rodzice, którzy nie potrafią sobie poradzić z przerastającą ich sytuacją. Może dobrze będzie modlić się przede wszystkim za nich, i niekoniecznie tylko o "zmądrzenie", "nawrócenie", ale też o realną i konkretną pomoc dla nich.