poniedziałek, 22 października 2012

dobro czyń cały rok

Wczorajsze rozmyślania we wspólnej drodze przez sowiogórskie lasy, rozmyślania oparte na mojej niegdysiejszej pokucie.

Czym jest dobry uczynek? Jeśli mam zrobić dobry uczynek względem kogoś, kto ewidentnie cierpi, leży przy drodze i oczekuje pomocy, to odpowiedź jest banalnie prosta. Co jednak w sytuacji, gdy mam zrobić dobry uczynek względem kogoś, z kim mieszkam albo studiuję, kogo spotykam na co dzień i wiem, że nie wymaga doraźnej pomocy?

Czy dobry uczynek względem drugiego człowieka może być w ogóle oddzielony od dobrego uczynku względem samego siebie? Wszak każde dobro wyświadczone komuś wraca do dobroczyńcy. Nawet zresztą jeśli tak nie jest, to jednak każdy dobry uczynek mnie przemienia, umacnia moją wolę, dodaje mi doświadczenia. Czy da się wykonać wobec kogoś dobry uczynek, który jest całkowicie pozbawiony odniesienia do mnie samej i mojego dobra?

Czy wykonywanie swoich obowiązków z namaszczeniem i z dobrą wolą jest samo w sobie dobrym uczynkiem? Jeśli tak, to w zasadzie czynienie dobra wcale nie jest takie nieosiągalne. Jeśli nie, to czy może jednak nim być i pod jakimi warunkami?

Lubię mieć więcej pytań niż odpowiedzi :)

piątek, 19 października 2012

żywość

Rozpoczęty w tym tygodniu kurs przedmałżeński (z braku innej nazwy posłużę się tą, którą proponują organizatorzy) natchnął mnie do pewnego przemyślenia. Orzech mówił o zdolności do miłości, która w pewnej mierze zasadza się też na wierze. I pytał, czym jest ta wiara w Boga, ta nasza wiara w Boga. Czy wierzymy w zmartwychwstałego i żyjącego Jezusa Chrystusa, czy może w mumię egipską. Jednym słowem, czy nasza wiara jest żywa, czy właśnie zmumifikowana.

Od trzech dni chodzę i rozmyślam, czym jest żywa wiara. Na czym polega? Co stanowi o jej żywotności? Rozum? Uczucia? Decyzje? Zaangażowanie? Gdzie jest jej początek i czy jest jakiś jej koniec? Jak ją kultywować? Czy można samemu na nią zapracować - a jeśli tak, to jak?

Tyle pytań, na które sama nie wymyśliłam jak dotąd odpowiedzi. Chyba czas sięgnąć po źródła mądrzejsze ode mnie.

Wierzę, że nie jest to tylko określenie przyjęte przez wszystkich przez aklamację, a w rzeczywistości nic nieznaczące. Chciałabym poznać definicję tego pojęcia, która odnosiłaby się do mojego konkretnego życia, którą mogłabym zastosować w praktyce.

A może to jest pułapka definiowania wszystkiego i zbytniego zaufania do ludzkiego rozumu? Tyle, tyle wątpliwości...

Jezu najcierpliwszy, zmiłuj się nad nami!

środa, 10 października 2012

ratio

Nieodmiennie zadziwia mnie nieumiejętność przyjęcia do wiadomości przez niektórych ludzi, że można myśleć inaczej. Zadziwia mnie, że można wygadywać takie rzeczy, jak rzecznik pewnej partii, który w tym artykule opowiada, jak to członkowie innej partii boją się Kościoła i biskupów, z czego wynika taki a nie inny sposób głosowania nad projektem ustawy.

Znaczy, jak myślę postępowo, to myślę samodzielnie, a jak myślę inaczej, to nie myślę, tylko poddaję się strachowi. No, to się trzyma kupy. Rzeczywiście.

Czasem sobie myślę, że my, katolicy, mamy trudniej w takich dyskusjach. Wypadałoby nam bowiem przyjmować, że Pan Bóg stworzył człowieka - wszystkich ludzi - na Swoje podobieństwo, a więc także obdarzył rozumem. Nie można więc tak z góry skreślić cudzych poglądów, cudzego myślenia.

W każdym razie - chciałabym, żeby wszyscy katolicy tak właśnie myśleli i postępowali. Bo inaczej - zaczynamy się przerzucać inwektywami i z dyskusji robi się pyskówka z argumentami jedynie ad personam.

wtorek, 2 października 2012

jak zniesmaczyć, mówiąc o obiedzie

Dziś całkiem przyziemnie. Tak przyziemnie, że aż mnie wbiło w płytki chodnikowe.

Stałam w kolejce do jednego z wrocławskich barów-niegdyś-mlecznych, kolejce tak długiej, że zawijającej wdzięczny ogonek daleko na ulicy. Za mną ustawiła się para w wieku podobnym do mojego. Chłopak co i rusz dziewczynę obściskiwał, całował, mlaskał przy tym głośno, ale cóż. Uroki pierwszych lat studiów. Po chwili wywiązała się między nimi rozmowa o podtekście tak wyraźnie seksualnym, że aż niesmacznym i tracącym status podtekstu. Naprawdę, nie jestem zbyt wrażliwa, jeśli chodzi o ten temat, więc skoro już mnie ruszyło to ich gruchanie, to coś musi być na rzeczy.

Wynieśli na pokaz, nie przejmując się obecnością dziesiątek obcych ludzi, to coś, co najlepiej smakuje chyba właśnie wtedy, kiedy jest zachowane tylko dla dwojga. Postawili to na oczach (czy uszach) totalnie niezainteresowanych i wyraźnie zażenowanych osób. Próbując znaleźć coś dobrego w tej sytuacji, znalazłam tylko jedno: dobrze, że nie zaczęli swoich fantazji realizować na bieżąco.

Zadziwia mnie i trapi zupełne pomieszanie z poplątaniem. Seks wyrzucamy z prywatności w sferę publiczną, czynimy go niemal nową religią - zamiast tej, którą spychamy ze sfery publicznej w prywatną. Mam bardzo nieprzyjemne wrażenie, że do niczego dobrego to nie doprowadzi(ło). A przecież po owocach ich poznacie.