wtorek, 31 grudnia 2013

dzieci tego samego Boga

Ostatnio w odmętach internetu pojawia się sporo obrazków wyśmiewających ateistów, którzy dostają prezenty pod choinkę, jedzą karpia albo na ulicy życzą sobie Wesołego niczego. Niektóre z nich rzeczywiście rozweselają, ale przykre jest dla mnie, że niektórzy moi znajomi biorą je dużo poważniej, niż na to zasługują.

Celebrowanie świąt Narodzenia Pańskiego to zdecydowanie coś więcej niż obdarowywanie się prezentami i pożeranie wigilijnej kolacji. Myślę, że kiedy chrześcijanie w ten sposób dają wyraz swojej radości wypływającej z przeżyć religijnych, ateiści te same gesty i znaki mogą odczytywać zupełnie inaczej. Denerwuje mnie przedstawianie ateistów (choćby na własny użytek) jako ludzi bez serca i bez mózgu, którzy nie potrzebują spędzić czasu z najbliższymi, którzy odrzucają wszelkie przeżycia tylko dlatego, że mogą się skojarzyć z religią. Owszem, miałam na studiach koleżankę, która nie obchodziła świąt Bożego Narodzenia, bo deklarowała się jako ateistka - było to rzeczywiście spójne. Nie znaczy to jednak, że przyjście na wieczerzę wigilijną czy obdarowanie kogoś prezentem podważa czyjś ateizm albo wskazuje na jego obłudę. Myślę, że można to porównać do sytuacji, w której dziewczyna zaprasza swojego nowego chłopaka na rodzinną uroczystość. On nie musi przecież koniecznie cieszyć się z osiemdziesiątych urodzin babci Helenki, ale może chcieć spędzić ten czas właśnie tam, właśnie z tymi ludźmi.

I myślę, że jednak my, chrześcijanie, nie powinniśmy kogoś takiego odrzucać tylko dlatego, że nie zgadzamy się na poziomie doktrynalnym. Zanim staliśmy się chrześcijanami - to znaczy zanim przyjęliśmy chrzest i zaczęliśmy mniej lub bardziej świadomie wyznawać tę konkretną religię - byliśmy już ludźmi. Więc może warto przy okazji świąt Narodzenia Pańskiego spojrzeć na ateistów jako na naszych braci, niezależnie od tego, jak bardzo oni chcą się od tego spojrzenia odgrodzić. Mam wrażenie, że takie obrazki, z pozoru śmieszne i miłe, służą jeszcze wyraźniejszemu okopaniu się na swoim stanowisku wierzącego.

piątek, 27 grudnia 2013

Syn

Od kilku lat w same święta Bożego Narodzenia przeżywam coś na kształt wewnętrznego rozdarcia, czy może raczej dezorientacji. W Adwencie teksty liturgiczne odwołują się do zapowiedzi mesjańskich, do wizji przyjścia Zbawiciela, do potrzeby nawrócenia serc i dusz. Człowiek aż zaczyna tęsknić do paruzji. A w Boże Narodzenie czytamy o małym Jezusku w pieluszkach, gdzieś tam na uboczu i w ogóle bez pompy. No dobra, są aniołowie, którzy wyśpiewują "Gloria". Ale czas się wtedy nie kończy, nawrócenie znowu może trochę poczekać.

Zastanawiają mnie w tym kontekście pastuszkowie, którzy jako pierwsi powitali Boże Dziecię. Co oni wtedy myśleli? Czy znali te wszystkie piękne historie o nadejściu Mesjasza? Czy rzeczywiście nimi żyli? Czy naprawdę usłyszeli głos anielski i czy naprawdę to za nim poszli? Czy nie uznali - albo chociaż nie chcieli uznać - że to małe dziecko na sianie to po prostu noworodek jakich wiele, z ledwo otwartymi oczami, sklejonymi włosami i takie tam? Czy naprawdę rozpoznali w nim tego Mesjasza, tego Zbawiciela, o którym pisali i Izajasz, i Jeremiasz, i Micheasz, i inni?

Bo jeśli tak, to chciałabym mieć taką wiarę.

I Wam też takiej wiary życzę.

niedziela, 13 października 2013

Jezus zwyciężył

Chwila pokusy. Przeciągająca się chwila pokusy. Pokusy obezwładniającej.

Na początku wola mówi - okej, okej, panuję nad sytuacją, dasz radę. No i daję.

Za chwilę wola mówi - no nie wiem, jakoś tak słabo się czuję. Więc zaczyna się robić jeszcze fajniej.

A w końcu wola woła z przerażeniem - ja dezerteruję, szukaj ratunku gdzie indziej! Nie wiem, dlaczego tym razem jest inaczej niż zwykle, dlaczego tym razem rzeczywiście szukam innego punktu zaczepienia. Jakieś kilka niezbyt poprawnie zlepionych razem słów jako wezwanie do Pana, żeby coś z tym zrobił, bo nie chcę się od Niego oddalać.

I tu, jak w komiksie, mógłby się pojawić dymek z wielkim Puffffff, chmura dymu, a w następnym okienku pokusa poobijana, czołgająca się po podłodze ku wyjściu. No... i byłby to całkiem adekwatny obrazek - no, może bez tej chmury dymu. Alleluja, Bóg jest wielki!

piątek, 11 października 2013

in Te Domine speravi

Czytam aktualnie Pokonaj swojego Goliata Maxa Lucado. Dziś dzięki tej książce dokonałam epokowego odkrycia. Przynajmniej jeśli chodzi o moje życie.

Jezus płakał. Smucił się. Przeżywał po ludzku ból związany ze stratą bliskiego człowieka. On wie, czym jest ból. On to rozumie. On nie jest daleko od tego, wyizolowany, w sterylnych warunkach Boskiej egzystencji. On naprawdę wie, co to jest ból i że człowiek może od niego upaść. On nie trzyma się z daleka, obserwując cierpiącego człowieka jak laboratoryjnego szczura podczas testów. On doskonale wie, On nie musi się przyglądać. On wchodzi w to cierpienie, On zna ten ból. I ponieważ sam dał upust temu bólowi, to ja także mogę to zrobić. Z tego morza smutku On mnie wydźwignie, dając mi nadzieję.

W Tobie, Panie, zaufałem, nie zawstydzę się na wieki!

poniedziałek, 23 września 2013

miłujmy

Tak niewiele trzeba, by okazać miłość.

Wystarczy wpaść do samotnej sąsiadki na szklankę owocowej herbaty.

Wystarczy nie spojrzeć z obrzydzeniem na bezdomnego siedzącego w końcu wagonu.

Wystarczy uśmiechnąć się do pani kasjerki, którą przed chwilą inna klientka zmieszała z błotem.

Wystarczy uklęknąć wieczorem i podziękować za całe dobro tego dnia.

I może właśnie to ostatnie zdanie powinno być pierwsze przed wszystkimi wypisanymi wcześniej.

Jedynie w Bogu zbawienie moje i chwała, Bóg opoką mocy mojej i moją nadzieją (Ps 62)

sobota, 31 sierpnia 2013

w tacie pokładam ufność swą

Prosta rzecz, wypowiadana codziennie, a tak trudno ją zrozumieć. Szok podczas spowiedzi, kiedy ksiądz dwoma pytaniami doprowadza do łez. Jeszcze większy szok, kiedy dociera wreszcie do głowy - a oby także do duszy - że Bóg jest Ojcem. Nie kolegą, nie szefem, nie egzaminatorem. Właśnie Ojcem.

Bóg jest Tatą. Tatą, który nie zawodzi. Nie spóźnia się, nie odwołuje wizyt, nie zwleka z kontaktem, nie oczekuje zbyt wiele, nie cofa swojej akceptacji w razie niepowodzenia. Bóg jest Tatą, jakiego można sobie tylko wymarzyć.

Abba. Tato. Tatusiu!

środa, 28 sierpnia 2013

ars feminae

Posłuchaj, córko, spójrz i nakłoń ucha (...). Król pragnie twego piękna, on twoim panem, oddaj mu pokłon (Ps 45, 11-12).

Myślałam sobie trochę o tożsamości kobiety. W dzisiejszych czasach, w których kobiety mężnie (sic!) dochodzą swoich praw i przywilejów, ta tożsamość wydaje się być co najmniej zachwiana. Kim jestem ja-kobieta? Jaka jestem? Jakie jest moje powołanie?

Bardzo często, gdy w Kościele wspominamy jakąś świętą kobietę, usłyszeć można fargmenty psalmu 45. Król pragnie twego piękna, on twoim panem, oddaj mu pokłon. Cóż za seksizm i szowinizm jednocześnie, można by powiedzieć. A ja to widzę dokładnie inaczej.

Kobieta ze swej natury emanuje pięknem, które jest tak różne od piękna mężczyzny, że aż tego właśnie piękna potrzebuje jako uzupełnienia. Piękno kobiety zasadza się na wielu cechach, których nie chciałabym teraz roztrząsać. Istotniejsze wydaje mi się zwrócenie uwagi na fakt, że jakoś kobieta - więc także ja-kobieta - nie umie dziś lub nie chce zgodzić się na to swoje własne piękno. To, co Bóg jej dał, aby realizowała w świecie zewnętrznym i w intymności małżeństwa, jakoś nie może dojść na przeznaczone sobie miejsce. Nie myślę tu bynajmniej o umieszczeniu kobiety w kuchni i przy dzieciach na wieku wieków, amen. Myślę raczej o świadomości, że ja-kobieta jestem kimś więcej niż cyferki oznaczające moje zarobki i czym więcej niż tytuły naukowe albo skomplikowane nazwy szkoleń. (Z mężczyznami pewnie jest podobnie, ale ja-kobieta mówię teraz wyłącznie o kobietach).

Piękno kobiety tkwi w tym, co właśnie w wyniku swojej płci może ona dać innym. Czy to będzie seksistowskie, jeśli powiem, że kobieta może dać innym czułość, zrozumienie, opiekę, troskliwość, ale też wrażliwość, dostrzeganie piękna, cieszenie się nim? Niech sobie osiąga kolejne sukcesy, niech wspina się po szczeblach kariery, ale czyż nie może tego robić w iście kobiecym stylu, współgrającym z jej wewnętrznym pięknem?

Myślę sobie, że gdyby Pan Bóg chciał stworzyć dwie identyczne osoby, czyli na przykład mężczyznę A i mężczyznę B, albo - bardziej współcześnie - partnera 1 i partnera 2, to pewnie wiele innych rzeczy rozwiązałby inaczej (na przykład kwestię prokreacji, ale przede wszystkim - ludzkiej psychiki).

Kobieta z jej pięknem jest nam dziś potrzebna. Każdemu z nas. Kobiecie - jako przykład. Mężczyźnie - jako dopełnienie.

Król pragnie twego piękna (...)

niedziela, 25 sierpnia 2013

zamkiem jestem

Nieustannie powraca do mnie temat, który już tu kiedyś poruszałam, mianowicie kochania samego siebie. Powraca każdego dnia w nowych odsłonach. Teraz chyba dojrzał na tyle, że można go puścić w świat.

Życie bez miłości do samego siebie jest niebywale ciężkie. Człowiek patrzy na swoje oblicze w lustrze i myśli - Nie. Myśli o swoich dokonaniach mniejszych i większych i o każdym z nich myśli - Nie. Czasem pozwala sobie na marzenie i wtedy też mówi sobie w myślach - Nie. Ani to, co ma, ani to, co mógłby mieć, nie jest powodem do radości. Bo zawsze można mieć więcej, lepiej. Ani to, kim jest, ani to, kim może się stać, jeśli zechce, nie satysfakcjonuje go w pełni. Przecież zawsze można być kimś innym - w domyśle: lepszym, większym, wspanialszym, ciekawszym, bardziej towarzyskim, w ogóle doskonalszym. Skoro można być bardziej, to trzeba się o to starać. I pół biedy, kiedy rzeczywiście można. Cyrk zaczyna się w momencie, kiedy jednak nie można. Z różnych przyczyn. Nie można i już. Może nie teraz, może nie tak, a może w ogóle nie. I taki niekochający się człowiek popada w ruinę.

Myślę, że można człowieka przyrównać do zamku wystawionego przez Pana Boga. Pan Bóg zbudował ten zamek najpiękniejszym, jaki mógł być. Wystarczy tylko zadbać. Człowiek ma tylko o ten zamek - o samego siebie - należycie zadbać. O konstrukcję, o wnętrze i o otoczenie tego swojego zamku. I jeśli ciągle swój zamek porównuje z innymi i ciągle nie dostrzega tego największego piękna jego własnego zamku, to zaniedbuje ten zamek, bo zwraca uwagę zupełnie nie na to, na co powinien. Sadzi kwiatuszki i robi skalniaczki w ogródku, podczas gdy fundamenty mu przemakają. Czy coś podobnego.

W czym tkwi piękno tego jego jedynego zamku? W tym, że ten zamek rzeczywiście jest jedyny. Pan Bóg tylko na ten jeden zamek spożytkował swoje siły w taki sposób. Tylko w tej konstrukcji użył dokładnie takich materiałów. Każdy inny zamek jest po prostu - innym zamkiem.

Jak wiele pokory trzeba, żeby uwierzyć Panu Bogu w to, że naprawdę chciał WŁAŚNIE TAKIEGO zamku. Jak wiele cierpliwości trzeba, że pielęgnować to, co się ma, i codziennie uczyć się dostrzegać tego właśnie czegoś piękno.

Jezu najcierpliwszy, zmiłuj się nad nami!

wtorek, 20 sierpnia 2013

enpeer

Przygotowuję wykład na temat metod naturalnego planowania rodziny. Piszę, notuję, zaglądam do mądrych książek. A w tle, w mojej głowie, kołacze się pytanie: jak udowodnić, że droga Kościoła jest rzeczywiście dobra?

Jako społeczeństwo i jako wspólnota wyrośliśmy (dzięki Bogu!) z uznawania za aksjomat czegoś, co nim ewidentnie nie jest. Mam jednak nieodparte wrażenie, że niepostrzeżenie przeszliśmy na dokładnie drugą stronę: odrzucić wszelkie aksjomaty w imię naukowej potwierdzalności wszystkiego. Wobec tego, kiedy o naukowo potwierdzonym fakcie mówi nam ktoś, o kim wiemy (lub możemy przypuszczać), że uznaje w swoim myśleniu pewne aksjomaty, z góry odrzucamy te jego naukowo potwierdzone fakty. Żeby się przypadkiem nie okazało, że karmi nas swoją wiarą w aksjomaty, zamiast suchymi faktami. I jak tu nie popaść w paranoję udowadniania wszystkiego, co tylko możliwe?

Sęk w tym, że w pewnym momencie trzeba uznać własną niewystarczalność. Być może jestem jedyną osobą uznającą NPR za słuszny, jaką dany człowiek spotka w swoim życiu. I być może nie uda mi się go przekonać, że warto spróbować. Być może nie uwierzy mi, że to droga warta zachodu, skuteczna i po prostu, po ludzku i po Bożemu dobra. Być może żaden naukowy dowód potwierdzający tę skuteczność do tego człowieka nie przemówi. Jeśli tylko zrobiłam wszystko, co było w mojej mocy, aby wypełnić swoje zadanie, to mogę spać spokojnie. Pan czynów wspaniałych dokonał - mogę się tylko modlić, by i tym razem tak zdecydował.

Pokazuję ludziom, że mogą podjąć współpracę z Bogiem-Stwórcą, ale nie uda się to ani w jednym procencie, jeśli Bóg nie będzie ze mną. NPR jest naukowo potwierdzone jako skuteczne, ale uznanie go i przyjęcie jako czegoś swojego musi się opierać na czymś więcej niż tylko na naukowym dowodzie. Drugim filarem musi być zaufanie do drugiego człowieka. Nie tyle nawet do tego, kto przekazuje podstawową wiedzę na temat NPR - bardziej do tego, z którym tę metodę mogę wprowadzić w życie. A takie zaufanie jest już pewnym aksjomatem.

piątek, 9 sierpnia 2013

jak to być mogło, że ona i on...

Zapoznawczo-rozpoznawcza wizyta u sąsiadki, starszej pani w stanie wdowieństwa. Od słowa do słowa, mówię o moim lubym. Że chłopak. To jeszcze nie mąż? Ano nie, chłopak. I, uprzedzając automatyczny wniosek, mówię, że ponieważ jeszcze nie mąż, to też jeszcze tu nie mieszka. Tylko wpada na obiady albo kolacje. Sąsiadka kiwa głową. Wolę nie myśleć, czy rozumie, co do niej powiedziałam. Od początku przygód z mieszkaniem ciągle ktoś mówi, że "my", że "nasze", że "u nas".

Jakieś to takie przykre jest. I to nawet nie dlatego, że już by się chciało "u nas" i tak dalej. Raczej dlatego, że całe społeczeństwo, nawet jego najstarsi członkowie, bezdyskusyjnie przyjmują mieszkanie ze sobą przed ślubem jako normę. No więc - nie. Na to będzie całe życie. Teraz każde sobie, dwa światy się tylko zazębiają. I niechby tak było wszędzie i zawsze...

wtorek, 6 sierpnia 2013

polsko-ukraińsko

Już ponad dwa tygodnie temu wróciliśmy z ukraińskiej przygody, a refleksji ciągle przybywa. Teraz tylko skrótowo - kiedyś może co nieco rozwinę.

Nabożeństwo w rocznicę pomordowania profesorów Uniwersytetu Lwowskiego. Zebrana pod pomnikiem garstka Polonii, franciszkanin pełniący funkcję ich duchowego opiekuna, konsul RP. Na koniec śpiewamy Boże, coś Polskę. Powalający, dotykający aż do bólu wydźwięk słów ojczyznę wolną pobłogosław, Panie.

Przyjazd do podkijowskiego Wor'zelu, w którym znajduje się wyższe seminarium duchowne. Większość kleryków na wakacjach albo praktykach, w seminarium pozostało ich na dyżurze dwóch. Pytamy proboszcza, ile trwa tu formacja. Siedem lat. Pytamy też, ilu jest kleryków. Proboszcz z lekkim rumieńcem mówi, że w sumie około trzydziestu, i zaraz tłumaczy, że my w Polsce jesteśmy pewnie przyzwyczajeni do czego innego, ale dla nich tutaj to i tak całkiem spora liczba. Wtedy dociera do mnie sens modlitwy o powołania kapłańskie i zakonne.

Msza święta w kościele odprawiana oczywiście po ukraińsku. Dziękuję Bogu za natchnienie władz kościelnych, by ujednolicić liturgię.

Parafia jest ogromna, na niedzielną mszę ludzie przyjeżdżają kolejką i autobusami z dużym wyprzedzeniem. Co robią z wolnym czasem? Spędzają go w kościele na modlitwie, chyba na zapas. Przed mszą mówią Różaniec, po mszy jeszcze Anioła Pańskiego, jakieś litanie, modlitwy dziękczynne i błagalne - wszystko to animują sami wierni. Wspólnota tętniąca potrzebą wspólnoty, wierni tętniący potrzebą modlitwy i sakramentów.

W seminaryjnej kuchni siostry honoratki słuchają Radia Maryja (!), które nadaje częściowo po polsku, a częściowo po ukraińsku. Kiedy w drugim tygodniu jedziemy na święcenia do Berdyczowa, w samochodzie siostry zaczynają odmawiać Różaniec, a przez wzgląd na nas robią to po polsku, żebyśmy mogli się włączyć.

Święcenia diakonatu i prezbiteratu w sanktuarium Matki Bożej Śnieżnej w Berdyczowie to nie lada okazja. Ksiądz, z którym tam jedziemy, mówi, że to historyczna chwila, bo w diecezji jeszcze nigdy nie było tak licznej grupy kandydatów: aż sześciu diakonów i jeden prezbiter! Zbieramy szczęki z podłogi po tej w gruncie rzeczy radosnej informacji; sens modlitwy o nowe powołania kapłańskie wybija się jeszcze wyraźniej.

Na to wydarzenie zjechali się ludzie z ogromnego obszaru (byli także goście z Polski). Po mszy, na dziedzińcu sanktuarium, wszyscy ze wszystkimi się witają, wymieniają informacje o sobie i o wspólnych znajomych, panuje atmosfera prawdziwej radości i bliskości. Jest też całkiem pokaźna delegacja z parafii w Wor'zelu - a do Berdyczowa jest stamtąd ponad 100 kilometrów. Coś niesamowitego, że ludzie taki kawał drogi pokonują w środku tygodnia (to był wtorek), byle tylko wspólnie uradować się nowym kapłanem i nowymi diakonami.

I ostatnia rzecz. Przez cały wyjazd, i we Lwowie, i w odwiedzanym kilkukrotnie Kijowie, podziwialiśmy cuda architektury prawosławnej i grekokatolickiej. W Ławrze Kijowsko-Peczerskiej założyłam chustkę na głowę, by nie urażać przybywających tam wiernych, modlących się w poszczególnych cerkwiach (co nie zmienia faktu, że do jednej z nich nie zostałam wpuszczona, bo nie miałam długiej spódnicy). Dzikie tłumy odwiedzających. Cerkwie pobudowane także przy drogach, na osiedlach. I opowieść księdza Olega, który wiózł nas na pociąg powrotny, że prawosławni wcale nie są przywiązani do swojej religii, do kultu, do sakramentów. Wspominał, jak to jeden jego nieochrzczony znajomy bez najmniejszego problemu (i bez żadnego pytania ze strony popa) zawarł kościelny ślub w cerkwi. Mówił też, że prawosławni cały czas prowadzą antykatolicką propagandę, wobec czego ekumeniczne marzenia kolejnych papieży w ukraińskich realiach są mało radosnymi mrzonkami.

poniedziałek, 17 czerwca 2013

protokół

Kobieta, która upadła Chrystusowi do nóg, obmywała je własnymi łzami, ocierała włosami i maściła olejkiem, bardzo umiłowała.

Może po prostu pomyślała, że nikt poza Nim nie jest w stanie jej pomóc, że też ona sama nie może udźwignąć tego ciężaru, który narósł w jej życiu. Mając niewiele do stracenia, podjęła decyzję o pokochaniu - o rzuceniu się w ramiona Boga, o oddaniu Mu wszystkiego.

Szybko rachunek sumienia. Jak wygląda moja modlitwa w ostatnim czasie? Łez i wonnego olejku na stopy Pana to tam raczej nie ma. Już prędzej coś w rodzaju protokołu zdawczo-odbiorczego. Żeby zatwierdził i podpisał.

A może On ma właśnie inny plan? Może mój protokół nie nadaje się do zatwierdzenia, właśnie dlatego, że jedyne, czego oczekuję, to owo zatwierdzenie.

Jezu cichy i pokornego serca, uczyń serce moje według serca Twego!

wtorek, 4 czerwca 2013

wznoszę duszę moją

Dwie impresje.

Pierwsza impresja z wczoraj, ze spowiedzi. W konfesjonale siedzi ojciec-dziadunio, przygarbiony, uśmiechnięty. Mówi do mnie "dziewczynko" i że wszystko dobrze - że miesiąc temu byłam u spowiedzi, że odprawiłam pokutę, że przychodzę teraz. Wyznaję swoje grzechy, a ojciec-dziadunio przy każdym z nich mówi: ja cię nie potępiam. W połączeniu z "dziewczynką" i z tym, że wszystko "dobrze", wydawało mi się to pocieszne i miłe. Dopóki pod koniec spowiedzi nie uświadomiłam sobie, że to Jezus pierwszy powiedział Ja cię nie potępiam. Powiedział to do jawnogrzesznicy, która nawet nie musiała mówić głośno o swoich występkach. I że tak naprawdę mówi tak samo do mnie w tym momencie, kiedy ja przychodzę do Niego i nie wiem, gdzie oczy podziać. Mówi to do mnie ustami ojca-dziadunia, może dlatego, że do tej pory jakoś tego nie rozumiałam. Ja cię nie potępiam. Alleluja!

Druga impresja z dzisiaj, związana z Ewangelią czytaną na mszy (Mk 12,13-17). Chrystus, obejrzawszy denara, każe oddać go temu, do kogo on należy - Cezarowi. Jednocześnie jednak mówi, żeby Bogu oddać to, co należy do Boga. To, co ma na sobie obraz Boga, co jest do Niego przypisane. O czym innym może mówić, jeśli nie o człowieku, stworzonym przecież właśnie na obraz Boga, a szczególnie o chrześcijaninie, który nosi na sercu niezatarte znamię chrztu? Bóg pragnie mnie, Bóg się o mnie upomina. Nic tak nie należy do Niego, jak właśnie ja - Jego obraz i podobieństwo! Alleluja!

poniedziałek, 20 maja 2013

pustostany świadomości

Wszystko, co się dzieje w moim życiu ostatnio, pędzi na łeb na szyję, nie wskazując celu. Silne postanowienie z ostatniej spowiedzi okazuje się mrzonką. Kiedy pędzę z jednego krańca swoich możliwości na drugi, nie mam czasu zatrzymać się przed Panem Bogiem. Dotarło do mnie, że kiedyś nie było dla mnie problemem zorganizować się tak, żeby być na Mszy świętej w tygodniu. Teraz nawet ta niedzielna wymaga akrobacji czasowych. I po co to?

W kalendarzu notuję sobie przy każdym wpisanym zadaniu i przypomnieniu dwie literki. P - jak pilne. I W - jak ważne. Nagle się okazuje, że tylko kilka rzeczy w tygodniu jest ważnych, ewentualnie jednocześnie pilnych i ważnych. I znajdują się one na szarym końcu listy do spełnienia. Pomieszanie z poplątaniem.

Żaden magiczny sposób nie pomoże. Mogę nosić przy sobie różaniec, mogę trzymać na biurku Oremus gotowy do otwarcia na odpowiedniej stronie, mogę wykonywać pobożne gesty przed posiłkiem. Jeśli naprawdę nie znajdę zorganizuję czasu, żeby powiedzieć - dziękuję, proszę, przepraszam, to każda z tych rzeczy będzie pusta.

Jezu najcierpliwszy, zmiłuj się nad nami!

środa, 24 kwietnia 2013

poker

Przychodzi taki dzień, kiedy miłość mówi - sprawdzam. Czy aby na pewno kochasz? Chrystus pytał Piotra trzy razy. Gdyby w relacji z człowiekiem-nie-Bogiem można było dostać tyle samo szans... A tu - teraz albo nigdy, wszystko albo nic. Oby się udało stanąć na wysokości zadania!

środa, 17 kwietnia 2013

pakiet rocznicowy

Dwa dni temu minęły 23 lata od mojego chrztu. Dziś mija 8 lat od bierzmowania. Myślę sobie, że dobrze jest w takim momencie zastanowić się nad swoją relacją z Panem Bogiem, który jest sensem i centrum tych rocznic.

Myślę też, że to dobry moment na dziękczynienie za te wszystkie lata wypełnione łaskami. Ostatnio widziałam w czeluściach internetu takie pytanie: Gdybyś miał się jutro obudzić tylko z tym, za co dzisiaj podziękowałeś Bogu, co by ci zostało? To trudne pytanie, bo pozwala uświadomić sobie, że nie doceniam Bożej obecności w moim życiu. Wszystkie dobra, które On daje mi w taki czy inny sposób ze Swej nieskończonej dobroci, są tak powszednie, że zupełnie nie postrzegam ich przez pryzmat łaski. A przecież tak wiele rzeczy zawdzięczam Jemu! Zaczynając od życia samego w sobie, przez rodzinę (jaka jest, taka jest, ale dobrze sobie powiedzieć, że nie mogę narzekać), przyjaciół, mężczyznę mojego życia, przez siłę do uporania się z różnymi trudnościami, przez duszpasterstwo i mądrych kapłanów na mojej drodze... aż po łaski płynące z sakramentów Eucharystii i pokuty i pojednania. Bóg Ojciec, Syn Boży i Duch Święty - Trójjedyny Bóg prowadzi mnie za rękę przez życie, dając mnóstwo dowodów na mocny uścisk i pewny krok.

Potrzeba dziękczynienia rośnie we mnie ostatnio. Nie sztuką jest ciągle prosić. Sztuką jest prosić i umieć dostrzec spełnienie próśb.

wtorek, 9 kwietnia 2013

okres ważności

Zadziwiające i zatrważające jednocześnie, jak bardzo może człowieka wciągnąć wir spraw codziennych i boleśnie wręcz doczesnych. Jak bardzo aktualna i natarczywa staje konieczność rozróżnienia między tym, co ważne, a tym, co pilne. Jak łatwo to wszystko pomieszać. Zagubić Pana Boga na którejś z wielu półek z odłożonymi "mniej pilnymi" sprawami. Bo przecież On poczeka. Przecież On jest miłosierny, łaskawy, nieskory do gniewu, a przede wszystkim bardzo cierpliwy.

Cel na najbliższe tygodnie: codzienną listę rzeczy do zrobienia uzupełniać o kategorie "ważne" i "pilne" przy każdej zapisanej czynności.

czwartek, 14 marca 2013

chwalcie Pana

Jedyne, co pomyślałam, kiedy wczoraj wieczorem z radością w sercach oglądaliśmy program na żywo po wyborze nowego biskupa Rzymu, to: Chwała Panu!

Niech będzie Mu chwała za ustanowienie Kościoła, jednego, świętego, powszechnego i apostolskiego. Niech będzie Mu chwała za prowadzenie tego Kościoła rękami kolejnych papieży. Niech będzie Mu chwała za tych wszystkich papieży, którzy już odeszli - do wiecznej chwały albo na emeryturę. Wreszcie niech będzie Mu chwała za nowego papieża, Franciszka, którego wybrało konklawe, wiedzione - oby tak było naprawdę! - mocą i mądrością Ducha Świętego.

Chwała Panu!

niedziela, 3 marca 2013

społem

Piątkowe spotkanie z dość przypadkowymi, zdawałoby się, ludźmi, przy okazji całkiem formalnych interesów finansowych. Atmosfera szacunku, sympatii, dobroci. I nagle jeden z panów zaczyna mówić o Panu Bogu. W taki zupełnie naturalny sposób, jakby nie było możliwości, że nie podejmiemy tematu. Mówi z tak wielkim zaufaniem i czcią, że samemu chce się też zacząć wielbić.

I wczorajsze spotkanie urodzinowe u K., które zaczęłyśmy... nieszporami. Grupa dorosłych ludzi, chętnych do umiarkowanej zabawy, spotkanie wybitnie towarzyskie... i nieszpory. Żeby Pan Bóg też w tym był. Żeby wszystko było na swoim miejscu. Nieszpory tak zupełnie naturalnie celebrowane, że w zasadzie nie da się odmówić im integralności z całym tym spotkaniem.

Po co jest Kościół? Bo w Kościele naprawdę jest lepiej. I łatwiej nam - maluczkim pielgrzymom - iść razem.

czwartek, 21 lutego 2013

wszyscy jesteśmy heretykami

Natknęłam się właśnie na wywiad z profesorem Janem Hartmanem. Zasmucił mnie niepomiernie.

Ja rozumiem, że o chrześcijaństwie mówią nie tylko chrześcijanie, o katolicyzmie nie tylko katolicy. Rozumiem też, że jest to uprawnione, bo nie trzeba być ptakiem, żeby być ornitologiem. Nie rozumiem jednak, dlaczego człowiek, który nie ma zielonego pojęcia o doktrynie chrześcijańskiej, dogmatach, historii Kościoła, wypowiada się z taką stanowczością i pozorowaną znajomością tematu w sprawie, która tak naprawdę go nie dotyczy.

Jeśli człowiek z tytułem profesora wypowiada się publicznie, to mam chyba prawo oczekiwać, że ponad swoimi poglądami wykaże się pewną fundamentalną wiedzą. Na przykład nie powie, że rozróżnienie na dobro i zło, wyodrębnienie szatana, pochodzi z gnostycyzmu i nie występowało w jakimś pierwotnym chrześcijaństwie (czymkolwiek by ono było). Nie powie też, że 1 listopada obchodzimy święto przodków. Ani, że Maria i jej matka były dziewicami. Nie trzeba w to wierzyć, żeby mieć na ten temat wiedzę. To wszystko jest do przeczytania w ogólnodostępnych źródłach, nie jest to żadna wiedza tajemna. Człowiek z tytułem profesora powinien korzystać z ogólnodostępnych źródeł, skoro wypowiada się w temacie, który jest dla niego widocznie w jakiś sposób istotny.

A może ja po prostu za wiele wymagam?

wtorek, 19 lutego 2013

zabiera strach

Krótka wyprawa w góry. Śnieg, śnieg, śnieg. Idziemy szczytem. Śnieg, śnieg, mgła. Mgła, towarzysząca nam właściwie od samego dołu, teraz nabiera nowej gęstości. W zasadzie nie można odróżnić bieli śniegu od bieli mgły. Idziemy jakby zawieszeni w próżni, tylko śnieg pod nogami przypomina, że jest jakaś granica tej bieli. Idziemy w zasadzie każde sobie, bo wiatr, wzmagający się coraz bardziej, skutecznie uniemożliwia rozmowę. Punktem odniesienia są tylko tyczki wbite wzdłuż szlaku. Idziemy.

Pierwsza myśl jak błyskawica. Zaraz zacznie się jakaś potworna zamieć. Kiedy zaczynaliśmy drogę, wszystko było w porządku, ale wiadomo, w górach wszystko się może nagle zmienić. Wiatr się wzmaga. Jakiś samonakręcający się strach ściska mnie za gardło.

Druga myśl jak wysoka ściana. Panie Boże, przecież jesteś. Nie pozwolisz, żeby nam włos z głowy spadł. W Tobie nasza nadzieja. W Twoich rękach wszystko. I my, i ten szlak, i ten śnieg, i ten wiatr. Rób co chcesz, byle po Twojemu.

Zakończenie tej wędrówki nie jest jakoś spektakularnie cudowne. Wiatr nie ucichł, mgła nie rozstąpiła się przed nami, śnieg nie stopił się od Boskiego powiewu. Dotarliśmy w tych samych warunkach do punktu, z którego już dość stroma droga w dół prowadziła nas do schroniska. Im niżej, tym mgła była rzadsza, ale nie miało to chyba wiele wspólnego z ponadnaturalną Bożą ingerencją. Słońce, które ostatecznie prawie się przebiło przez mgłę i chmury (a, jak wiadomo, prawie robi wielką różnicę), też raczej nie.

A jednak jakoś Pan Bóg szedł z nami przez cały ten czas, odkąd Mu się przypomniałam :) Jezus mówi ci, że miłość ta zabiera strach, zabiera strach, zabiera strach... - tym razem chyba wręcz dosłownie :)

wtorek, 12 lutego 2013

sede vacante

Informacja o abdykacji papieża Benedykta XVI uderzyła mnie mocniej, niż w ogóle mogłam przypuszczać. Najpewniej dlatego, że początek jego pontyfikatu nałożył się na moje nawrócenie. Mój wzrost wiary opierał się mocno na łączności z papieżem, chociaż może nawet sobie tego jakoś znacząco nie uświadamiałam. Stałam się miłośniczką jego pierwszej encykliki i naprawdę bardzo lubiłam śledzić jego wypowiedzi na różne tematy. Kiedy prowadziłam SOWę w duszpasterstwie i zgłębiałam tajniki liturgii, postawa papieża niesamowicie mi imponowała.

Nie mnie oceniać jego decyzję o rezygnacji. Nikt z nas, którzy go chwalimy albo potępiamy, nie jest w stanie wyobrazić sobie, jaka to praca, jaki ogrom odpowiedzialności i jaka presja. Martwi mnie natomiast, że Wielki Post, który jutro zaczniemy, może się przekształcić w czas oczekiwania na konklawe i wybór nowego biskupa Rzymu, zamiast być czasem nawrócenia i pokuty.

Myślę, że u progu tego czasu możemy się tylko modlić, aby dobrze i po Bożemu przeżyć ten czas, kiedy rzeczywistość opuszczenia duchowego łączy się z rzeczywistością sede vacante.

poniedziałek, 4 lutego 2013

Ruah

Dziś będzie o jednej z najpiękniejszych i najmocniejszych modlitw, jakie znam. Swego czasu wiele dobra dzięki niej doświadczyłam. Wczoraj przypomniałam ją sobie i myślę, że Pan Bóg mógł w tym maczać palce :)

Modlitwą tą jest koronka ku czci Ducha Świętego. Jej tekst można znaleźć w wielu miejscach w internecie (np. tu) i nie tylko. To tak niewiele. Uwielbiać Ducha Świętego i prosić Go codziennie o przyjście w Jego siedmiu darach, o udzielenie tych prostych, ale jak potrzebnych łask. Tak niewiele, a jednak działa. Proście, a będzie wam dane, chciałoby się powiedzieć, i może tym razem akurat całkiem słusznie. Mam wrażenie, że jakoś tego Ducha Świętego zaniedbujemy w naszym codziennym przeżywaniu wiary. My, czyli ogół katolików. Jezus Chrystus, no bo Eucharystia i zbawienie i zmartwychwstanie, wszystko to, co się wokół Niego kręci. Bóg Ojciec, no bo przecież Ojcze nasz i Ewangelia, w której Jego Syn ciągle mówi o Ojcu. A Duch Święty? Jakoś tak się to czasem rozmywa. A wystarczy pamiętać, zwrócić uwagę, zatroszczyć się o tę relację.

Bardzo ważna jest jeszcze modlitwa, którą nauczyłam się łączyć z tą koronką, mianowicie akt ofiarowania się Duchowi Świętemu, sformułowany przez św. Arnolda Jansena SVD:
Duchu Święty, słodka miłości Ojca i Syna. Aby całkowicie należeć do Ciebie, oddaję Ci teraz i na zawsze moje serce, moje ciało i duszę, moje siły i zdolności, moje cierpienia i radości, moje życie i śmierć. Oddaję Ci też wszystkich, którzy są mi drodzy, i wszystko, czym jestem i co posiadam, abyś Ty sam mógł tym rozporządzać i panować nade mną Swoją miłością teraz i w wieczności. Amen.

Ta postawa jest tak bliska postawie Najświętszej Panny, że aż mnie to uderzyło, kiedy pierwszy raz wypowiedziałam tę modlitwę. A jednak właśnie o to chyba chodzi. Maryja była - jest - Oblubienicą Ducha Świętego. Czy chrześcijanin musi chcieć czegoś więcej w swojej relacji z Panem Bogiem?

środa, 30 stycznia 2013

gdyby

Czytanie z dzisiejszych nieszporów.

Bogu, który mocą działającą w nas może uczynić nieskończenie więcej, niż prosimy czy rozumiemy, Jemu chwała w Kościele i w Chrystusie Jezusie po wszystkie pokolenia wieku wieków. Amen
Ef 3, 20-21


Nie każde Jego działanie jest jasne, oczywiste i definiowalne w kategoriach naszego wielkiego, ale jednak ułomnego rozumu. Jego działanie odbywa się w nas, w każdym z nas, w świętych i nieświętych, w mądrych i głupich. Jego działanie przekracza spełnianie naszych próśb. Możemy dostać takie dobra, o jakich nie śmieliśmy marzyć, o jakie nie umieliśmy prosić. I to wszystko za tak niewiele - za chwałę po wszystkie czasy.

To niesamowite, ale naprawdę działa. Kiedy chwalisz Go, więcej widzisz. Kiedy więcej widzisz, to zwykle też i więcej chwalisz. A kiedy więcej chwalisz...

A jakoś mało w nas wielbienia. No dobra. We mnie. Ciągle tylko daj i wybacz na zmianę, aż do obrzydzenia. Gdyby tak umieć Go chwalić. Gdyby tak móc Go chwalić w wieczności.

niedziela, 27 stycznia 2013

imię Pana jest twierdzą

Okazuje się, że czasem dobrze powrócić do starych czasów i starych metod. Nie chodzi bynajmniej o odgrzewanie zleżałych potraw, ale o gotowanie w oparciu o ten sprawdzony przepis. Wieczór piosenki religijnej w klimacie, który się zarzuciło dawno temu, potrafi człowiekowi przypomnieć o wielu innych, mniej bądź bardziej luźno powiązanych rzeczach.

Na przykład, że modlitwa nie jest czymś nadzwyczajnym, co trzeba wyodrębniać ze swojego codziennego życia. A może po prostu - nie tylko tym. Że modlitwa całe to życie przenika, całe je przemienia, ale może się tak dziać tylko, jeśli naprawdę odda się to wszystko Jemu. Coś, co przypomina mi się od kilku tygodni, po wielu miesiącach amnezji.

O Jezu cichy i pokorny, uczyń serce me według serca Twego!

środa, 16 stycznia 2013

cóż to jest "prawda"?

Jedną z topowych informacji od wczoraj jest blokada płatności kartowych na terenie Watykanu. We wczorajszym serwisie informacyjnym Trójki jako powód podano, że Watykan nie spełnia norm Rady Europy, dotyczących uwiarygodniania płatników czy jakoś tak.

W dzisiejszych wiadomościach Radia Zet podano, że blokadę nałożono, ponieważ Watykan jest podejrzewany o pranie brudnych pieniędzy z zagranicznych kont.

Subtelna różnica, prawda?

Gdzie jest prawda? Czy nie ma jej już absolutnie nigdzie poza Jezusem Chrystusem? Już tak dalece ją zredukowano?