piątek, 28 stycznia 2011

z przepisanych mięs i ziół

Z racji dzisiejszego dominikańskiego święta świętego Tomasza z Akwinu (jednego z moich ulubionych świętych), dla odetchnienia od jego dzieł filozoficznych sięgnęłam po hymn Pange lingua jego autorstwa (do posłuchania tutaj). Trzecia strofa mnie poruszyła.
W noc ostatnią przy wieczerzy
z tymi, których braćmi zwał,
pełniąc wszystko jak należy,
czego przepis prawny chciał,
Sam Dwunastu się powierzył
i za pokarm z rąk Swych dał.

Poruszyła mnie ona w kontekście pół żartem, pół serio rzucanych pod moim adresem oskarżeń o faryzejską postawę w kwestii liturgii. Taż tu jest pięknie wskazany argument za należytą troską o liturgię, jej godność, jedność, trwałość i piękno.

Pan Jezus rewolucjonizował, jak już kiedyś pisałam. Robił rzeczy, których nikt inny by nie zrobił, wprowadzał zamęt we współczesny sobie świat. A jednak - w tej konkretnej chwili, kiedy spożywał wieczerzę paschalną z Apostołami, postępował według Prawa, które ustanowiono przed Nim. Kto jak kto, ale On miał pełne prawo powiedzieć: robię to dla Mojego Ojca, więc Ojciec na pewno się nie obrazi, jeśli zrobię to inaczej niż wszyscy. Nie powiedział tego, nie zrobił inaczej niż wszyscy. Wprowadził tylko jedną Rewolucję, na sam koniec, a był to naprawdę szczególny wzgląd duszpasterski, jeśli w ogóle można tak powiedzieć.

Ostatnią Wieczerzę, sprawowaną według Prawa, nazywamy ustanowieniem sakramentu Eucharystii. Myślę, że w związku z tym powinniśmy trzymać się przepisów, które w temacie liturgii ustanawia Matka-Kościół. Są na świecie ludzie mądrzejsi od nas, a przypuszczalnie także bliżsi sprawom Bożym. Odrobinę zaufania. Po co udziwniać, skoro proste też działa?

środa, 26 stycznia 2011

testament

Wczorajsze święto nawrócenia świętego Pawła wskazuje na dwie, moim zdaniem maksymalnie istotne, rzeczy.

Pierwsza - dość banalna i standardowa, ale to przecież jej nie dyskwalifikuje: na nawrócenie nigdy nie jest za późno. Święty Paweł miał krew na rękach, był mordercą - jak to mówił na Mszy świętej o. Marcin. I nawet w takiej sytuacji można pójść za Bożym głosem i dobrze go wykorzystać.

Druga: nawrócenie grzesznika jest świętem. Momentalnie stają przed oczami sceny z przypowieści ewangelicznych - o synu marnotrawnym, o zgubionej drachmie, o dobrym pasterzu. Może kolejny banał, to chyba nie takie istotne. Świętujemy nawrócenie świętego Pawła, bo dzięki temu wydarzeniu my jesteśmy tym, kim jesteśmy. Ilu jest ludzi, których nawrócenie powinniśmy świętować, gdybyśmy tylko o nim wiedzieli? Bo taki nawrócony może wiele w naszym życiu zmienić, może je z Bożą pomocą i pod Bożym natchnieniem przestawić na lepsze tory. Z tym świętowaniem wiąże się też bardzo ważna rzecz - modlitwa. Modlitwa o nawrócenie. Tylu ludzi - nie wyłączając przecież nas samych - potrzebuje nawrócenia. I modlitwa o dobre wykorzystanie Bożej pomocy.

Myślę sobie, że nawrócenie jest procesem. I może nawet jest procesem permanentnym. Innym jednak od permanentnej rewolucji. Nie prowadzi od jednej skrajności do drugiej. Prowadzi do tej Jedynej, ostatecznej Skrajności, ku której zmierzamy wszyscy, czy tego jesteśmy świadomi, czy nie. Takie wydarzenie, jak nawrócenie świętego Pawła, to w zasadzie moment inicjujący. Życie sprzed nawrócenia przecież nie znika z pamięci - dalej w niej istnieje, ale to dobrze. Utwierdzenie się w nowym jest niesamowicie trudne bez pamięci o starym. Może chodzi o to, żeby to nowe było stale nowe. Nie, nie - bez rozpamiętywania, taplania się w błocie przeszłości. Jak to zrobić?

Odpowiedź - chyba w listach św. Pawła.

sobota, 22 stycznia 2011

studiorum

Trzeba wykorzystywać każdą okazję do nauki. I nie mówię tu tylko o sesji. Studia swoją drogą, życie swoją.

Wcale niełatwo zaprosić Pana Boga do swojej relacji z drugim człowiekiem. Coraz wyraźniej widzę, że to długi i żmudny proces, w którym upadki zdarzają się nader często. I ciągle coś nie działa tak, jak powinno.

Ot, taka okazja do nauki. Nauka zakochania w Bogu przez zakochanie w człowieku. Jak tego człowieka nie ma, to jakoś łatwiej być zakochanym w Panu. Nie trzeba serca dzielić ani czasu. W ogóle - na czym polega zakochanie?

środa, 19 stycznia 2011

krucjata

Mimo zamiłowania do czytania wszystkiego, które to zamiłowanie nie gaśnie, a wręcz się pogłębia, czasem myślę sobie, że jak człowiek za dużo czyta, to niekoniecznie dobrze dla jego głowy. Tym razem chodzi mi o artykuł na stronie Zakonu Kaznodziejskiego.

Po jego przeczytaniu dotarło do mnie, że chyba naprawdę wytoczę jakąś krucjatę. Nie widzę innego wyjścia. Zrobię to całkiem formalnie, żeby móc do tej krucjaty zaciągnąć wszystkich, którzy chcą zachować resztki zdrowego rozsądku w Kościele.

Nie wiem, w jaki sposób okno, nie tylko z Pałacu Arcybiskupów Krakowskich na Franciszkańskiej, ale w ogóle jakiekolwiek okno umieszczone w kaplicy ma być realizacją testamentu z homilii pogrzebowej kard. Ratzingera, że Jan Paweł II patrzy na nas z okna Domu Ojca. Pomyślałabym, że o. Góra się z nas, biednych owieczek, nabija, ale niestety - prawdopodobnie mówi i myśli w ten sposób całkiem poważnie (przypuszczam tak na podstawie felietonów, które pisze dla dominikańskiego W drodze).

Zastanawiam się, czy Mszał, z którego Jan Paweł II korzystał, brewiarz, z którego się modlił, szkaplerz, który nosił czy wreszcie parkiet, po którym chodził (!) są jakimiś relikwiami, które trzeba zbierać? Kiedy przeczytałam ten artykuł kilka dni temu, pierwszym moim skojarzeniem było, że kiedy byłam mała i na skutek przymusowego rozłączenia z moim ukochanym ojcem widywałam go raz w miesiącu, to budowałam w pokoju takie małe ołtarzyki ze wszystkim, co się z nim jakoś wiązało: kartkami świątecznymi, listami, pamiątkami ze wspólnych wycieczek, kamizelką, którą przez przypadek zostawił za którymś razem... Skojarzenie to zamknęłam konstatacją, że jednak mi to minęło, kiedy miałam jakieś 13 lat. Widocznie ojcu Janowi i kilkorgu innym ludziom takie zachowanie wcale nie minęło i, co gorsza, minąć nie zamierza.

Tak, jest plus. Mieli tam, na Lednicy, rozważać przemówienie Jana Pawła II. Czyli coś z nauczaniem, nie tylko z narodowo-sentymentalnym szałem. I błagam: budujmy na tym. Na nauczaniu. A jak już dojdziemy do tego, że Jan Paweł II w swoim nauczaniu korzystał z tego, co Święta Matka Kościół powiedział lub próbował powiedzieć wcześniej, to już będzie w ogóle wspaniale.

Może jak założę formalnie tę krucjatę, to napiszę do o. Jana Góry, powołując się na głosy naprawdę licznych młodych katolików, którzy myślą podobnie?

poniedziałek, 17 stycznia 2011

skarbiec

Czytanie dokumentów Soboru Watykańskiego II jest pracą angażującą umysł i serce, chwilami żmudną, chwilami nudną, ale warto. Wczoraj wieczorem czytałam Dekret o apostolstwie świeckich Apostolicam actuositatem (nie, to nie jest mój sposób spędzania wolnego czasu). Serce mi urosło. Jak wielka mądrość, roztropność i uwaga przebijają z zapisanych tam słów! Jak to dobrze, że w Kościele działają tak mądrzy, pracowici i nastawieni na Boga ludzie. Myślę sobie, że skoro mamy taki skarbiec wiedzy o sprawach Bożych w świecie, to naprawdę powinniśmy z niego często i obficie czerpać. Zaczynając od Pisma świętego, to jasne. Ale nie ograniczając się tylko do niego, sięgać także po dokumenty soborów, po pisma papieży, po wszelkie w ogóle dokumenty Kościoła. Jesteśmy wspólnotą i powinniśmy funkcjonować także w oparciu o dobra, które udało nam się wypracować.

Zdania z Apostolicam actuositatem, które mnie urzekły:
Przynaglani miłością, która jest z Boga, świadczą dobro wszystkim, a zwłaszcza braciom w wierze (Gal 6,10), usuwając "wszelką złość oraz wszelki podstęp, obłudę, zazdrość i wszystkie obmowy" (1 P 2,1) i pociągając w ten sposób ludzi do Chrystusa. A miłość Boża, która "rozlana jest w sercach naszych przez Ducha Świętego, który jest nam dany" (Rz 5,5), uzdalnia ludzi świeckich do wyrażania w swoim życiu naprawdę ducha błogosławieństw ewangelicznych. Idąc za ubogim Jezusem, nie upadają na duchu z powodu niedostatku ani nie nadymają się z powodu obfitości dóbr doczesnych; naśladując Chrystusa pokornego nie są chciwi próżnej chwały (por. Gal 5,26), ale starają się więcej podobać Bogu niż ludziom, zawsze gotowi opuścić wszystko dla Chrystusa (por. Łk 14,26) i prześladowanie cierpieć dla sprawiedliwości (por. Mt 5,10), pomni na słowa Pana: "Jeśli kto chce za mną iść, niech się zaprze samego siebie i weźmie krzyż swój i naśladuje mnie" (Mt 16,24). Pielęgnują między sobą przyjaźń chrześcijańską, spieszą sobie nawzajem z pomocą w każdej potrzebie.
Stan małżeński i rodzinny, bezżenność lub wdowieństwo, sytuacja chorobowa, działalność zawodowa i społeczna winny wyciskać na tej duchowości świeckich swoiste znamię. Niech więc świeccy nieustannie rozwijają otrzymane przymioty i zdolności odpowiadające owym warunkom życia i niech używają właściwych sobie darów, otrzymanych od Ducha Świętego. Poza tym świeccy, którzy idąc za swym powołaniem, wstąpili do któregoś ze stowarzyszeń lub instytutów zatwierdzonych przez Kościół, niech zarazem usiłują przyswoić sobie wiernie szczególne znamię życia duchowego, właściwe tym instytutom.
Niech również cenią sobie wysoko kwalifikacje zawodowe, zmysł rodzinny i obywatelski oraz cnoty odnoszące się do życia społecznego, jak: uczciwość, poczucie sprawiedliwości, szczerość, uprzejmość, siłę ducha, bez których nie może się utrzymać życie prawdziwie chrześcijańskie.
Doskonałym wzorem takiego życia duchowego i apostolskiego jest Najświętsza Maryja Panna, Królowa Apostołów, która w czasie życia ziemskiego, podobnego do innych, pełnego trosk rodzinnych i pracy, jednoczyła się zawsze najściślej ze swoim Synem i współuczestniczyła w całkiem szczególny sposób w dziele Zbawiciela; teraz zaś wniebowzięta, "dzięki swej macierzyńskiej miłości opiekuje się braćmi swego Syna, pielgrzymującymi jeszcze oraz narażonymi na niebezpieczeństwa i utrapienia, dopóki nie zostaną doprowadzeni do szczęśliwej ojczyzny". Niech wszyscy z wielką pobożnością oddają jej cześć i niech powierzają jej macierzyńskiej opiece swoje życie i apostolstwo.

środa, 12 stycznia 2011

szczęście osiągniesz i dobrze ci będzie

Pan Bóg nie daje człowiekowi szczęścia bez powodu. Tak myślę. Jak już takie szczęście dostanie w dłonie, to po pierwsze, trzeba je umocnić, żeby się nie rozsypało przy pierwszym ruchu, a po drugie - trzeba je dobrze wykorzystać. Dla innych. Trzeba to szczęście pomnożyć, czy raczej dać mu się pomnożyć samemu. I tym szczęściem jeszcze trzeba świadczyć.

Pierwszy aspekt bez drugiego nie ma sensu. Drugi bez pierwszego - tym bardziej.

Praca, praca, praca. W dzisiejszym kazaniu o. Marcin mówił o tym też. Że jak się widzi jakieś pole, na którym trzeba pracować, to nie ma co stanąć i biadolić, tylko się trzeba zabrać do roboty. Praca, praca, praca.

sobota, 8 stycznia 2011

próba

Przychodzą takie chwile, kiedy człowiek musi całe dotychczasowe teoretyczne gadanie przekuć w czyn. W żywe świadectwo. Dobrze, kiedy się ma obok siebie kogoś, kto na ten temat myśli podobnie. Ba, myśli tak samo!

Trochę lęku i niepokoju, że takiej próby przejść się nie da. Że coś pójdzie źle, zaszwankuje. Że, krótko mówiąc, całe dotychczasowe gadanie było maksymalnie teoretyczne i miało charakter raczej pobożnych życzeń niż realnych planów postępowania.

I jednocześnie płynąca ze wspólnej modlitwy pewność, że musi się udać, że będzie dobrze.

To nie jest słitaśna nocia gloryfikująca tę drugą osobę. W każdym razie nie takie było moje zamierzenie, kiedy pisałam. To jest raczej próba odnalezienia się w tym wielkim pozytywnym zawirowaniu, i to w taki sposób, żeby nigdy, przenigdy nie stracić z oczu Pana Boga. Bo to dzięki Niemu to wszystko. Po prostu.

poniedziałek, 3 stycznia 2011

skok w Nowy Rok

Oddać Mu wszystko. Nawet to, że w swojej małości nie jestem w stanie nic Mu dać. Albo bardzo niewiele. Nawet swojego czasu Mu skąpię. I właśnie to Mu też oddać.

Trudne. Ale jeśli robić jakiekolwiek postanowienia noworoczne, to chyba tylko takie, które wymagają wysiłku, prawda? Bez wysiłku nie ma przecież zmian.