piątek, 24 lutego 2012

ludzkość

Pierwsza w sezonie Droga Krzyżowa.

Pieśń Boska dobroci, omawiająca wszystkie stacje. I jej fragment, traktujący o drugim upadku Chrystusa.

Jezusowi memu na pół żywemu.

To nie było tak, że On sobie był żywy, a potem był martwy, a jeszcze potem zmartwychwstał. On w pewnym momencie był rzeczywiście na pół żywy z cierpienia, bólu, zmęczenia. Cała Jego ludzkość w tym właśnie znalazła wyraz.

My też jesteśmy Jego ludzkością. Albo przynajmniej powinniśmy do tego dążyć, aby być Jego. Więc może w tym samym powinniśmy znaleźć jakoś siebie?

środa, 22 lutego 2012

sedno

Siedzi w głowie. Zajęcia z poniedziałku. Rozmowa na temat, która niespodziewanie schodzi na inny tor. I nagle dziewczyna z drugiego końca sali, mówiąc o sytuacji w jakiejś tam wsi czy miasteczku, komentuje:

Ludzie chodzą do tego kościoła jak po jakieś zbawienie!

Bingo!

wtorek, 21 lutego 2012

umowa

Myśl uszyta na kanwie niedzielnego kazania u rzeszowskich salezjanów, dla odmiany.

Pan Bóg nie jest tylko jednym z elementów składowych kontraktu zwanego chrześcijaństwem. Nie jest zapisem, który przyjmujemy na równi z niedzielną Mszą świętą, modlitwą i zakazem aborcji, żeby być dobrym katolikiem. On jest właśnie sednem tego wszystkiego. Nie jest punktem do zaliczenia, do odhaczenia, ale żywą Osobą, centrum, do którego wszystko zmierza. To nie jest tak, że gdyby nie chrześcijaństwo, to by Boga nie było. Jest dokładnie na odwrót. Gdyby nie Bóg, nie byłoby chrześcijaństwa.

Takie niby banalne, ale zauważyłam, że stosunkowo łatwo można popaść w takie myślenie. Że Msza święta ok, a Bóg to jak mi się tam przypomni. Że modlitwa ok, a rozmowa z Bogiem to może wyjdzie, a może nie. I tak dalej. Na wszelkie sposoby trzeba się ratować od takiego marazmu, od takiego schematycznego wypełniania przykazań, które już wcale nie muszą mieć nazwy Bożych.

środa, 1 lutego 2012

powiew nowości

W związku z zatwierdzeniem przez Stolicę Apostolską (po wielu latach badań) Statutu Drogi Neokatechumenalnej zastanawiam się intensywnie nad tym dziełem.

W czasach odpowiedzialności za Szkołę Odnowy Wiary (czyt. w zeszłym roku) kilkukrotnie przyszło mi się zetknąć z tym tematem. W kategorii liturgii prezentowałam (-łyśmy) neokatechumenat jako przykład wydziwiania i samowolki. I rzeczywiście w pewnym sensie tak jest. Nawet obecne zatwierdzenie niektórych elementów celebracji nie oznacza, że całość poczynań Drogi jest w porządku.

Z drugiej jednak strony, moje stanowisko od jakiegoś czasu zbliża się do zdania Marcina Jakimowicza. Nie podoba mi się nagonka tradycjonalistów na neonów, ciągłe obrzucanie ich błotem. Czasem sobie myślę, że przy całej słabości strony liturgicznej, Droga robi dużo więcej dobrego dla Kościoła powszechnego niż ci wszyscy krytycy posoborowia. A ostatecznie po owocach ich poznacie, jak to pisze pan Jakimowicz.

Może rzeczywiście, zamiast się frustrować, jak to płytko różne ruchy traktują chrześcijaństwo, warto dostrzec, że, podobnie jak nauka pływania wcale nie zaczyna się od nurkowania, ale od utrzymywania się na wodzie, tak też wygląda rozwój duchowy. Nie wejdzie głębiej ten, kto nie czuje się pewnie na powierzchni.