Myśl uszyta na kanwie niedzielnego kazania u rzeszowskich salezjanów, dla odmiany.
Pan Bóg nie jest tylko jednym z elementów składowych kontraktu zwanego chrześcijaństwem. Nie jest zapisem, który przyjmujemy na równi z niedzielną Mszą świętą, modlitwą i zakazem aborcji, żeby być dobrym katolikiem. On jest właśnie sednem tego wszystkiego. Nie jest punktem do zaliczenia, do odhaczenia, ale żywą Osobą, centrum, do którego wszystko zmierza. To nie jest tak, że gdyby nie chrześcijaństwo, to by Boga nie było. Jest dokładnie na odwrót. Gdyby nie Bóg, nie byłoby chrześcijaństwa.
Takie niby banalne, ale zauważyłam, że stosunkowo łatwo można popaść w takie myślenie. Że Msza święta ok, a Bóg to jak mi się tam przypomni. Że modlitwa ok, a rozmowa z Bogiem to może wyjdzie, a może nie. I tak dalej. Na wszelkie sposoby trzeba się ratować od takiego marazmu, od takiego schematycznego wypełniania przykazań, które już wcale nie muszą mieć nazwy Bożych.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz