Już ponad dwa tygodnie temu wróciliśmy z ukraińskiej przygody, a refleksji ciągle przybywa. Teraz tylko skrótowo - kiedyś może co nieco rozwinę.
Nabożeństwo w rocznicę pomordowania profesorów Uniwersytetu Lwowskiego. Zebrana pod pomnikiem garstka Polonii, franciszkanin pełniący funkcję ich duchowego opiekuna, konsul RP. Na koniec śpiewamy Boże, coś Polskę. Powalający, dotykający aż do bólu wydźwięk słów ojczyznę wolną pobłogosław, Panie.
Przyjazd do podkijowskiego Wor'zelu, w którym znajduje się wyższe seminarium duchowne. Większość kleryków na wakacjach albo praktykach, w seminarium pozostało ich na dyżurze dwóch. Pytamy proboszcza, ile trwa tu formacja. Siedem lat. Pytamy też, ilu jest kleryków. Proboszcz z lekkim rumieńcem mówi, że w sumie około trzydziestu, i zaraz tłumaczy, że my w Polsce jesteśmy pewnie przyzwyczajeni do czego innego, ale dla nich tutaj to i tak całkiem spora liczba. Wtedy dociera do mnie sens modlitwy o powołania kapłańskie i zakonne.
Msza święta w kościele odprawiana oczywiście po ukraińsku. Dziękuję Bogu za natchnienie władz kościelnych, by ujednolicić liturgię.
Parafia jest ogromna, na niedzielną mszę ludzie przyjeżdżają kolejką i autobusami z dużym wyprzedzeniem. Co robią z wolnym czasem? Spędzają go w kościele na modlitwie, chyba na zapas. Przed mszą mówią Różaniec, po mszy jeszcze Anioła Pańskiego, jakieś litanie, modlitwy dziękczynne i błagalne - wszystko to animują sami wierni. Wspólnota tętniąca potrzebą wspólnoty, wierni tętniący potrzebą modlitwy i sakramentów.
W seminaryjnej kuchni siostry honoratki słuchają Radia Maryja (!), które nadaje częściowo po polsku, a częściowo po ukraińsku. Kiedy w drugim tygodniu jedziemy na święcenia do Berdyczowa, w samochodzie siostry zaczynają odmawiać Różaniec, a przez wzgląd na nas robią to po polsku, żebyśmy mogli się włączyć.
Święcenia diakonatu i prezbiteratu w sanktuarium Matki Bożej Śnieżnej w Berdyczowie to nie lada okazja. Ksiądz, z którym tam jedziemy, mówi, że to historyczna chwila, bo w diecezji jeszcze nigdy nie było tak licznej grupy kandydatów: aż sześciu diakonów i jeden prezbiter! Zbieramy szczęki z podłogi po tej w gruncie rzeczy radosnej informacji; sens modlitwy o nowe powołania kapłańskie wybija się jeszcze wyraźniej.
Na to wydarzenie zjechali się ludzie z ogromnego obszaru (byli także goście z Polski). Po mszy, na dziedzińcu sanktuarium, wszyscy ze wszystkimi się witają, wymieniają informacje o sobie i o wspólnych znajomych, panuje atmosfera prawdziwej radości i bliskości. Jest też całkiem pokaźna delegacja z parafii w Wor'zelu - a do Berdyczowa jest stamtąd ponad 100 kilometrów. Coś niesamowitego, że ludzie taki kawał drogi pokonują w środku tygodnia (to był wtorek), byle tylko wspólnie uradować się nowym kapłanem i nowymi diakonami.
I ostatnia rzecz. Przez cały wyjazd, i we Lwowie, i w odwiedzanym kilkukrotnie Kijowie, podziwialiśmy cuda architektury prawosławnej i grekokatolickiej. W Ławrze Kijowsko-Peczerskiej założyłam chustkę na głowę, by nie urażać przybywających tam wiernych, modlących się w poszczególnych cerkwiach (co nie zmienia faktu, że do jednej z nich nie zostałam wpuszczona, bo nie miałam długiej spódnicy). Dzikie tłumy odwiedzających. Cerkwie pobudowane także przy drogach, na osiedlach. I opowieść księdza Olega, który wiózł nas na pociąg powrotny, że prawosławni wcale nie są przywiązani do swojej religii, do kultu, do sakramentów. Wspominał, jak to jeden jego nieochrzczony znajomy bez najmniejszego problemu (i bez żadnego pytania ze strony popa) zawarł kościelny ślub w cerkwi. Mówił też, że prawosławni cały czas prowadzą antykatolicką propagandę, wobec czego ekumeniczne marzenia kolejnych papieży w ukraińskich realiach są mało radosnymi mrzonkami.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz