piątek, 27 grudnia 2013

Syn

Od kilku lat w same święta Bożego Narodzenia przeżywam coś na kształt wewnętrznego rozdarcia, czy może raczej dezorientacji. W Adwencie teksty liturgiczne odwołują się do zapowiedzi mesjańskich, do wizji przyjścia Zbawiciela, do potrzeby nawrócenia serc i dusz. Człowiek aż zaczyna tęsknić do paruzji. A w Boże Narodzenie czytamy o małym Jezusku w pieluszkach, gdzieś tam na uboczu i w ogóle bez pompy. No dobra, są aniołowie, którzy wyśpiewują "Gloria". Ale czas się wtedy nie kończy, nawrócenie znowu może trochę poczekać.

Zastanawiają mnie w tym kontekście pastuszkowie, którzy jako pierwsi powitali Boże Dziecię. Co oni wtedy myśleli? Czy znali te wszystkie piękne historie o nadejściu Mesjasza? Czy rzeczywiście nimi żyli? Czy naprawdę usłyszeli głos anielski i czy naprawdę to za nim poszli? Czy nie uznali - albo chociaż nie chcieli uznać - że to małe dziecko na sianie to po prostu noworodek jakich wiele, z ledwo otwartymi oczami, sklejonymi włosami i takie tam? Czy naprawdę rozpoznali w nim tego Mesjasza, tego Zbawiciela, o którym pisali i Izajasz, i Jeremiasz, i Micheasz, i inni?

Bo jeśli tak, to chciałabym mieć taką wiarę.

I Wam też takiej wiary życzę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz