Dwie impresje.
Pierwsza impresja z wczoraj, ze spowiedzi. W konfesjonale siedzi ojciec-dziadunio, przygarbiony, uśmiechnięty. Mówi do mnie "dziewczynko" i że wszystko dobrze - że miesiąc temu byłam u spowiedzi, że odprawiłam pokutę, że przychodzę teraz. Wyznaję swoje grzechy, a ojciec-dziadunio przy każdym z nich mówi: ja cię nie potępiam. W połączeniu z "dziewczynką" i z tym, że wszystko "dobrze", wydawało mi się to pocieszne i miłe. Dopóki pod koniec spowiedzi nie uświadomiłam sobie, że to Jezus pierwszy powiedział Ja cię nie potępiam. Powiedział to do jawnogrzesznicy, która nawet nie musiała mówić głośno o swoich występkach. I że tak naprawdę mówi tak samo do mnie w tym momencie, kiedy ja przychodzę do Niego i nie wiem, gdzie oczy podziać. Mówi to do mnie ustami ojca-dziadunia, może dlatego, że do tej pory jakoś tego nie rozumiałam. Ja cię nie potępiam. Alleluja!
Druga impresja z dzisiaj, związana z Ewangelią czytaną na mszy (Mk 12,13-17). Chrystus, obejrzawszy denara, każe oddać go temu, do kogo on należy - Cezarowi. Jednocześnie jednak mówi, żeby Bogu oddać to, co należy do Boga. To, co ma na sobie obraz Boga, co jest do Niego przypisane. O czym innym może mówić, jeśli nie o człowieku, stworzonym przecież właśnie na obraz Boga, a szczególnie o chrześcijaninie, który nosi na sercu niezatarte znamię chrztu? Bóg pragnie mnie, Bóg się o mnie upomina. Nic tak nie należy do Niego, jak właśnie ja - Jego obraz i podobieństwo! Alleluja!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz