Natknęłam się właśnie na wywiad z profesorem Janem Hartmanem. Zasmucił mnie niepomiernie.
Ja rozumiem, że o chrześcijaństwie mówią nie tylko chrześcijanie, o katolicyzmie nie tylko katolicy. Rozumiem też, że jest to uprawnione, bo nie trzeba być ptakiem, żeby być ornitologiem. Nie rozumiem jednak, dlaczego człowiek, który nie ma zielonego pojęcia o doktrynie chrześcijańskiej, dogmatach, historii Kościoła, wypowiada się z taką stanowczością i pozorowaną znajomością tematu w sprawie, która tak naprawdę go nie dotyczy.
Jeśli człowiek z tytułem profesora wypowiada się publicznie, to mam chyba prawo oczekiwać, że ponad swoimi poglądami wykaże się pewną fundamentalną wiedzą. Na przykład nie powie, że rozróżnienie na dobro i zło, wyodrębnienie szatana, pochodzi z gnostycyzmu i nie występowało w jakimś pierwotnym chrześcijaństwie (czymkolwiek by ono było). Nie powie też, że 1 listopada obchodzimy święto przodków. Ani, że Maria i jej matka były dziewicami. Nie trzeba w to wierzyć, żeby mieć na ten temat wiedzę. To wszystko jest do przeczytania w ogólnodostępnych źródłach, nie jest to żadna wiedza tajemna. Człowiek z tytułem profesora powinien korzystać z ogólnodostępnych źródeł, skoro wypowiada się w temacie, który jest dla niego widocznie w jakiś sposób istotny.
A może ja po prostu za wiele wymagam?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz