Wczorajsze rozmyślania we wspólnej drodze przez sowiogórskie lasy, rozmyślania oparte na mojej niegdysiejszej pokucie.
Czym jest dobry uczynek? Jeśli mam zrobić dobry uczynek względem kogoś, kto ewidentnie cierpi, leży przy drodze i oczekuje pomocy, to odpowiedź jest banalnie prosta. Co jednak w sytuacji, gdy mam zrobić dobry uczynek względem kogoś, z kim mieszkam albo studiuję, kogo spotykam na co dzień i wiem, że nie wymaga doraźnej pomocy?
Czy dobry uczynek względem drugiego człowieka może być w ogóle oddzielony od dobrego uczynku względem samego siebie? Wszak każde dobro wyświadczone komuś wraca do dobroczyńcy. Nawet zresztą jeśli tak nie jest, to jednak każdy dobry uczynek mnie przemienia, umacnia moją wolę, dodaje mi doświadczenia. Czy da się wykonać wobec kogoś dobry uczynek, który jest całkowicie pozbawiony odniesienia do mnie samej i mojego dobra?
Czy wykonywanie swoich obowiązków z namaszczeniem i z dobrą wolą jest samo w sobie dobrym uczynkiem? Jeśli tak, to w zasadzie czynienie dobra wcale nie jest takie nieosiągalne. Jeśli nie, to czy może jednak nim być i pod jakimi warunkami?
Lubię mieć więcej pytań niż odpowiedzi :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz