środa, 12 września 2012

ani świnka, ani morska

Dzięki Bogu, udało mi się dotrzeć dziś cało do spowiedzi. I, co więcej, cało z niej wyjść. Wprawdzie z naruszoną konstrukcją swojego miłego i przyjemnego wyobrażenia o sobie, Bogu i tym, co między nami - ale w zasadniczej części wyszłam cało.

Bardzo, bardzo mądre słowa. Że przecież trzeba uznać swoją własną małość, słabość, lichość, bo Jezus Chrystus przyszedł do świata nie w bogatej i zachwycającej świątyni jerozolimskiej, ale w małej, lichej i dziurawej stajni w Betlejem. Jak ma przyjść do mnie, to lepiej być jak ta stajenka, ale naprawdę być i czekać, niż starać się być jak świątynia - czyli nie być w rzeczywistości. W tym momencie przypomina mi się dowcip, który ostatnio często powtarzałam, że świnka morska to takie dziwo, bo ani świnka, ani morska. I tak samo chyba jest z człowiekiem, jak się stara być bardziej doskonały od samego Pana Boga, a już na pewno od Maryi Panny. No. Pokory trzeba.

Jezu cichy i pokornego serca, zmiłuj się nad nami!
Jezu najcierpliwszy, zmiłuj się nad nami!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz