sobota, 4 września 2010

mija góry, łąki, lasy, by Komunii stał się cud

Z moją niezawodną współodpowiedzialną byłam dziś na mszy. Wśród wielu rzeczy wzbudzających w nas uśmiech, a nawet - o zgrozo! - śmiech, miejsce pierwsze zajął ksiądz koncelebrans, który śpiewał psalm. Przypomniał mi się komentarz z Gościa Niedzielnego, o śpiewaniu. W sam raz tenże komentarz pasował do dzisiejszej sytuacji.

Miejsce drugie zajęła pani, która biegła do komunii chyba z samego końca kościoła (a wrocławski kościół dominikanów długi jest), pech chciał, że na sam koniec. Ojciec czekał na nią jedną, a pani tak się zestresowała, że przez nią się przedłuża, że najpierw drobiła tymi bucikami na obcasikach, ile wlazło, a potem zaczęła najzwyczajniej w świecie biec... Ach, ten pęd do Komunii z Panem...

Z powyższego wynika, że wizyta w kościele w pierwszą sobotę miesiąca, na mszy maryjnej, wcale nie musi być taka zła. Ot co!

2 komentarze:

  1. melodia była ciekawa. Pierwsze słyszałam. Refren jakby z godzinek, ale zwrotki...
    jakbyśmy to wyszywanie melodii chciały uKościelnić, ten Ojciec się na duszpasterza nadaje.
    a co do II miejsca, to zaprawdę, powiadam Ci, ciesz się, że tego dziecka nie widziałaś, co się z rąk tatusia na Pana Jezusa rzuciło. W sensie spożyć. Dobrze, że wyżej wspomniany koncelebrans refleks ma i zdążył rękę cofnąć.

    I jeszcze powiem, że msze maryjne są bardzo ok. O.

    OdpowiedzUsuń
  2. msze maryjne są ciężkie, jeśli u delikwenta, jak u mnie, pobożność maryjna leży i kwiczy :)

    wyszywanie melodii jest praktyką dość powszechną, ale wolałabym tego jednak nie uKościelniać :P

    OdpowiedzUsuń