piątek, 10 września 2010

pytania nierozstrzygnięte

Co zrobić, stając oko w oko z cierpieniem drugiego człowieka? Jak się zachować, kiedy drugi człowiek mówi: jestem katolikiem, więc tego nie zrobię, ale gdybym nim nie był, to zgodziłbym się na operację, jeślibym miał pewność, że się po niej nie wybudzę?

Co zrobić, jeśli drugi człowiek nie chce już żyć, jest zupełnie zrezygnowany, przesiąknięty myślami o śmierci, czekający na tę śmierć jako jedyne wybawienie, jedyne dobro, jakie go jeszcze w życiu może spotkać? Zwłaszcza jeśli nie jest to chrześcijańskie oczekiwanie na śmierć. Chrześcijanin czeka na śmierć w sensie bycia gotowym na jej nadejście. Jednak pragnie żyć, skoro to życie dostał od Pana. Co zatem zrobić, jeśli człowiek postrzega życie nie jako dar, ale jako przykrą, bolesną, ciągnącą się w nieskończoność konieczność?

Co Bóg złączył, człowiek niech nie rozdziela. To Bóg złączył ciało i duszę człowieka. Nie możemy samodzielnie tego rozdzielać. To jest obiektywne. Istnieją natomiast przypadki, kiedy jest to najtrudniejsza z zasad chrześcijańskich, jakie przychodzi człowiekowi zastosować we własnym życiu. Co wtedy zrobić? I jak takiemu człowiekowi pomóc?

Nie mogę sobie z tymi pytaniami poradzić, zwłaszcza teraz, kiedy moja kochana babcia mówi właśnie takie rzeczy. Niestety, to Pan Bóg decyduje o mojej śmierci, a nie ja, Nie wiadomo, ile to jeszcze trzeba będzie znosić ten ból, kiedy się wreszcie Panu Bogu spodoba mnie stąd zabrać... I nie wiem, czy chrześcijaństwo znalazło odpowiedź na te pytania, poza najbardziej oczywistą - modlitwą, która tak często wydaje się niewystarczająca.

1 komentarz:

  1. chyba trochę znalazło.
    znaczy - pokochać i nauczyć kochać, żeby życie stało się wartością
    piękna teoria.

    inna rzecz, że realny katolicyzm osoby, która wypowiada słowa z początku jest ontologicznie podejrzany

    OdpowiedzUsuń