poniedziałek, 11 października 2010

świece i cóż?

W październikowym numerze miesięcznika W drodze znajduje się felieton o. Jana Góry OP, twórcy Spotkań Lednickich i paru innych rzeczy. Zatytułowany enigmatycznie - Świece - traktuje o świecach z VI Światowego Dnia Młodzieży, który odbył się na Jasnej Górze w 1991 roku. Nie pisałabym na ten temat, gdyby nie to, że ów felieton leje wodę na młyn mojego stosunku do o. Góry, któremu dałam wyraz kilka dni temu w rozmowie z koleżanką z DA.

W swoim felietonie o. Góra rozpamiętuje to właśnie spotkanie młodych na Jasnej Górze, dając upust pozytywnym emocjom (żeby nie powiedzieć - uwielbieniu) dla osoby Jana Pawła II (patrz dwa wpisy niżej). Wspomina, patrząc na świece, które się wtedy paliły. Z jakiegoś powodu robi z nich symbole - czego, to już trudno określić, bo sam o. Góra wyjaśnia to bardzo mgliście. Wystarczy sięgnąć po odpowiednie książki (choćby Świat symboliki chrześcijańskiej s. Dorothei Forstner), żeby zrozumieć, czym naprawdę są symbole chrześcijańskie. Po cóż pozorować?

W zasadzie nie wiadomo (przynajmniej ja nie mogę dociec), do czego poprzez odniesienie do tych świec autor zmierza. W ostatnim akapicie pisze tak:
Moje myśli wracają tam, na jasnogórski szczyt, do tej rozśpiewanej młodzieży, do tego morza ognia, które zapalili harcerze pod dowództwem naszego Jędrzeja. A piszę to dlatego, aby donieść i ogłosić, że ten ogień nie zgasł. On płonie nie tylko jako wspomnienie przeszłości, ale jako zapowiedź przyszłości, która należeć będzie do tych, którzy zdołają przekazać młodemu pokoleniu ten płomień życia i nadziei.

Złote myśli rodem z książek Paulo Coelho (czytywałam za młodu, więc nie jest to gołosłowie). Smutne, że człowiek dorosły, inteligentny i z wielkim doświadczeniem życiowym posługuje się taką retoryką. Działanie uwodzące tłumy (czego dowodem jest popularność książek Coelho). Wypada zapytać zgodnie z myślą ostatnich rekolekcji: co to wnosi w rzeczywistą wiarę? Rozbudza uczucia, sprawia przyjemność, zachęca do niewyszukanej refleksji, której zwieńczeniem jest potulne pokiwanie głową nad mądrością autora. Nie wnosi nic nowego - ubiera ciągle te same myśli w coraz zgrabniejsze i powabniejsze słowa. Pozwala nie myśleć samemu, daje gładkie zastępniki. (Surogaty, jak by to powiedział Tischner).

Powraca do mnie myśl z owej rozmowy, do której tę notkę odnoszę. Na ile dzieła o. Jana Góry przybrały karykaturalne formy przez przypadek, przez niezrozumienie intencji twórcy, przez nieuświadomienie, a na ile ta karykaturalna forma jest pierwotnym zamierzeniem o. Góry, co byłoby bardzo smutne z punktu widzenia troski o rozwój wiary opartej na rozumie?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz