Stało się. To, co się stać musiało. Chociaż liczyłam, że jednak później, że trochę dłużej będę się mogła nacieszyć.
Zaniemówiłam.
Właśnie wtedy, kiedy najbardziej się chce Panu śpiewać, struny głosowe wydają agonalne okrzyki i westchnienia. A może to i dobrze. Trochę pokory się przyda. Może ta cisza - jeszcze wczoraj od świeżego śniegu, a dzisiaj od nieposłusznego gardła - jest jakimś sposobem przeżycia Adwentu. W tej ciszy może uda się usłyszeć ciche kroki Tego, który się nigdy nie narzuca. Co najwyżej patrzy uparcie w oczy, że aż nie można nie odwrócić wzroku.
No i wreszcie stały spowiednik i kierownik duchowy. Mała stabilizacja. Uzyskana w ostatnim normalnym odruchu mojego gardła.
I śmieszne słowa, że za pokutę wystarczy to klęczenie. Pół godziny klęczenia. Tak niewiele!
I jeszcze wcześniej, ważne słowa - i trudne. Że Maryja tak naprawdę jest nieodkryta. Że pokazuje nam zawierzenie. Chyba właśnie tego trzeba. Zawierzenia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz