Dobra. Pan Jezus się narodził. Co dalej?
To wcale nie jest łatwe, stanąć w życiu w sytuacji młodego i zupełnie niedoświadczonego rodzica. Wszyscy wokół doradzają. A Ty masz w rękach coś, co nazwałbyś kukiełką, gdyby nie to, że samo się rusza i woła o jedzenie. Coś tak kruchego, że jeden nieuważny ruch może wszystko zniszczyć.
Tak się mogła czuć Maryja, tak pewnie odbierał to Józef. Młodzi rodzice - święci czy nie, ale ludzcy - postawieni pod ścianą (stajenki). I jeszcze taka odpowiedzialność: że mają w rękach Zbawiciela świata, któremu nie mogą dać nawet porządnej kołdry dla ochrony przez chłodem nocy.
Z jednej strony radosna pewność, że to już i to na pewno TO, więc Bóg sam się tym zajmie, Bóg nie da nam zginąć. Z drugiej strony bolesna niepewność czysto ludzka, czysto światowa: co, jak, gdzie, za co? I jeszcze prześladowanie, konieczność ucieczki, bezdomność, bezradność.
I cały czas ta mała kukiełka, którą może zniszczyć nieuważne podłożenie ręki pod główkę. Dziecię, którym się trzeba zająć niezależnie od własnych widzi-mi-siów, samopoczucia, nastroju i czasu. Wśród takich trosk łatwo zapomnieć o najważniejszym. Odsunąć Boga na bok. Skoro się nami na pewno zajmie, to teraz zajmijmy się sami sobą.
Módlmy się. Mamy w rękach nowonarodzonego Syna Bożego. Mamy w rękach nowy rok, który się zbliża. Mamy w rękach coraz to nowych ludzi, nowe relacje, nowe zadania i wyzwania. Tych rąk, skoro w nich coś trzymamy, nie da się pobożnie złożyć. Więc módlmy się tak, jak stoimy. Może niezgrabnie, może niepewnie, może czasem tak na szybko. Módlmy się. Bo bez tego...
no właśnie co bez tego?
OdpowiedzUsuńbez tego... nie wiem. z mojego doświadczenia wynika, że bez tego się właśnie nie wie. i bez tego jest dużo trudniej, ze wszystkim - z problemami z jednej strony, a z radościami z drugiej.
OdpowiedzUsuń