poniedziałek, 30 maja 2011

wolność - kocham i rozumiem?

Prowadziłam dziś lekcje z licealistami na temat etyki św. Augustyna. Fascynujące, jak młodzi ludzie potrafią być krytyczni, poszukujący i twórczy.

Myślę jednak o czymś innym. O wolności. Starożytna koncepcja wolności mówiła, że istotą wolności jest dążenie do bycia w zgodzie z własną naturą. Skoro ludzka natura jest dobra (bo człowiek stworzony jest przez Boga, a absolutnie dobry Bóg nie może stworzyć czegoś złego), to jego wolna wola powinna dążyć właśnie do osiągnięcia dobra. Trudno zrozumieć to nam, którzy wyrośliśmy w kulcie wolności jako zdolności dokonywania wyboru między dobrem a złem.

Przypomina mi się to, co dawno temu mówił mój ówczesny duszpasterz: że po złożeniu ślubów wieczystych w większości sytuacji pokusy jest łatwiej, bo jest się dobrze ukierunkowanym. Wiadomo, dokąd trzeba zmierzać, do czego trzeba dążyć - wiadomo, gdzie znaleźć Boga. Wolna wola człowieka po ślubach jest zatem wolna w sposób doskonalszy, bo jest bliższa swojej naturze.

Czy tak samo jest po przyjęciu sakramentu małżeństwa? Chciałabym, żeby tak było. Doświadczenie z innymi sakramentami pokazuje jednak, że niekoniecznie się tak dzieje. Dlaczego z małżeństwem miałoby być inaczej?

Tak czy siak, boli mnie trochę współczesne rozumienie wolności. Pomieszanie wolności z samowolą. Wyłączenie wolności z jej konotacji moralnych. Czy da się coś z tym zrobić?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz