Podczas przeżywania orgazmu dochodzi do aktywizacji kory przedczołowej mózgu. Jego osiągnięcie jest jednoznaczne z wejściem w inny stan świadomości – to tylko niektóre wnioski z badań zespołu prof. Barry'ego Komisaruka z Rutgers University w amerykańskim Newark. Ich celem jest poznanie mechanizmu leżącego u podłoża seksualnego pobudzenia. Jego zrozumienie może prowadzić do stworzenia nowych terapii bólu. Orgazm ma bowiem właściwości przeciwbólowe.
Zastanawiam się, do czego dąży to wszystko. Orgazm jest nam dany jako związany z aktem małżeńskim (choć, jak wiadomo, występuje też w aktach pozamałżeńskich). Po co kawałkować ludzkie doznania? Wyodrębniać orgazm jako osobną czynność fizjologiczną, żeby potem wznosić go do rangi osobnej wartości? Nic tu nie jest dane samo dla siebie. Pan Bóg (czy, jak kto woli, matka natura) wszystko dobrze przemyślał i ułożył. Ingerowanie w to Boskie ułożenie staje się coraz bardziej radykalne, a przez to coraz bardziej obrzydliwe (vide sposób przeprowadzania wspomnianych eksperymentów). Gdzie i kiedy nastąpi koniec?
Inna sprawa, że stworzenie nowych terapii bólu jest wyrazem naszej ponowoczesnej kondycji i kultury, która dąży do wyparcia tego, co najbardziej ludzkie - jak śmierć, cierpienie, ból, brzydota - na rzecz tego, co istnieje w (specyficznie ludzkiej) wyobraźni. Pokażmy dzieci cierpiące na rzadkie choroby, ale w taki sposób, żeby nie pokazać rzeczywistego cierpienia, bólu, choroby. Powiedzmy o śmierci kogoś znanego, ale zróbmy to w taki sposób, żeby tę śmierć maksymalnie zdehumanizować. Wymażmy z naszej rzeczywistości ból poprzez rozmaite środki, tabletki, czopki, wreszcie terapie bólu. Dajmy sobie prawo do bycia człowiekiem - ale tylko w takim wymiarze, jaki nie wymaga pytania o sens.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz