Kolej na świętego Marka.
Dwie refleksje z pierwszego rozdziału.
1. Chrystus przyjął chrzest Janowy i zaraz też Duch wyprowadził Go na pustynię. A przebywał na pustyni czterdzieści dni, kuszony przez szatana (Mk 1,12n). Nie przyjmuje się sakramentu po to, żeby mieć święty spokój. Przyjmuje się go po to, by od razu wyjść na pustynię i mieć siłę stawić czoła Złemu, który chce zniszczyć moc sakramentu - moc Chrystusa. Pójście do spowiedzi nie oznacza, że po niej zacznie się sielanka. Ja osobiście zawsze największych pokus doświadczam przez pierwszych kilka dni po spowiedzi (taki mały ekshibicjonizm).
To, co czyste, przyciąga szatana. Może dlatego, że sam był kiedyś czysty i jakoś za tym tęskni? (To tak za świętym Augustynem).
2. Chrystus dokonywał w Kafarnaum cudów, uzdrawiał wielu, którzy do Niego przychodzili. Kiedy wyszedł na pustynię, przyszli do Niego uczniowie: Wszyscy Cię szukają. A On, zamiast potulnie wrócić i dalej dokonywać cudów hurtem, powiedział: Pójdźmy gdzie indziej (Mk 1,37n). Znudziło Mu się? Liczył na jakieś bardziej spektakularne przypadki poza Kafarnaum? Myślę, że raczej liczył, że ci, którzy potrzebują, sami do Niego przyjdą. Może nawet pójdą za Nim po całej Galilei. Tak jak u Mateusza - za Jezusem chodziły tłumy.
Chrystusa nie mamy na własność. Nawet kiedy przyjmujemy Jego Ciało - sytuacja najbardziej intymna z możliwych - nie mamy Go na własność. Po pierwsze dlatego, że oprócz nas przyjmują Go w tej intymności setki i tysiące innych ludzi. Po drugie (i ważniejsze chyba) dlatego, że przyjmując Go, mamy Go dawać dalej. Nie mówię tu o bezczeszczeniu Najświętszego Sakramentu, ale o wykorzystaniu jego owoców. Chrystus sam ucieka od zamknięcia w czyimś światku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz