Świadectwo opiera się na miłości, bo żeby zobaczyć, a nie tylko widzieć to, co się ma przed oczami, trzeba kochać. Co z tego, że widzę Krzyż, że widzę cuda, które się dokonują mocą Pana Boga, skoro mogę to zwalić na zbieg okoliczności, na przypadek, na nieznane zjawisko przyrodnicze? Co z tego, że widzę poświęcenie drugiej osoby, jej zaangażowanie, skoro mogę to wytłumaczyć chęcią zysku, interesownością, nieczystymi intencjami?
W naszych warunkach świadectwo o Chrystusie dotyczy niekoniecznie umierania w płomieniach, ale raczej takiego codziennego pokazywania innym, że w moim życiu jest Ktoś ważniejszy ode mnie. Żeby pomodlić się przed jedzeniem w barze/restauracji, żeby klęknąć na widok kapłana z Najświętszym Sakramentem idącego do chorego i tak dalej. To może błahe, ale konieczność zadziałania w takiej sytuacji często paraliżuje świadomość i zmysły. Więc z jednej strony trzeba mieć we krwi gotowość do dawania świadectwa. A z drugiej strony nie można popaść w rutynę - mam na myśli, że świadectwo musi zawsze wypływać ze świadomej decyzji, a nie z nawyku, z przyzwyczajenia, z przymusu. Nie wiem, jak to lepiej wyrazić.
Pomyślałam sobie, że świadczenie odbywa się też w takim bardzo przyziemnym wymiarze: kiedy mówię prawdę o drugim człowieku, zamiast coś wyolbrzymić, przekręcić, przekłamać, zmyślić. Kiedy nie włączam się w obmowę, kiedy ucinam plotki, domysły. Świadczeniem jest też w jakiś sposób dochowanie tajemnicy, prawda? Świadczę wtedy o szacunku i zrozumieniu drugiego człowieka. No i w ogóle te wszystkie sytuacje, które tu wymieniłam, wskazują, że świadczenie opiera się na miłości.
No i oczywiście świadczenie jednocześnie opiera się na miłości, wypływa z niej, ale też może jej samej dotyczyć. Miłości Chrystusowej, to jasne. Od Niego ta Miłość wypływa i o niej trzeba świadczyć, kiedy się jej doświadcza, ale też wtedy, kiedy się jej w ogóle nie odczuwa, kiedy się nie zauważa jej działania. Ale też ma to dotyczyć takiej ludzkiej miłości. Co tu dużo mówić, zwykłe noszenie obrączki, z którym niektórzy małżonkowie mają problem. No i cała masa innych sytuacji w związku.
Tak odnoście do tego, co wcześniej: myślę, że ważne jest pytanie, jak świadczyć o czymś, czego się nie doświadcza, nie widzi? Czy to w ogóle możliwe? Myślę, że można wtedy świadczyć tylko o tym, co się WIE - no i tu się pojawia wiedza wiary, ale nie będę tego rozwijać, nie ta pora, nie ten stan umysłu. W każdym razie jestem zdania, że życie chrześcijanina całe powinno być świadectwem. A jeśli nie można świadczyć na podstawie własnego doświadczenia, to trzeba świadczyć na podstawie żywej wiary i wiedzy, którą ta wiara daje.
luźne zapiski z dziedziny filozofii, teologii, duchowości. z własnych przemyśleń i doświadczeń, ale też z rzeczy usłyszanych, przeczytanych, oglądanych.
czwartek, 29 lipca 2010
przed konferencją pielgrzymkową
Kilka luźnych myśli, wiążących miłość ze świadectwem. Spisane jako polecone mi zadanie poddania natchnienia do napisania konferencji na pielgrzymkę. Nie wiem, ile z tego zostanie wykorzystane, czy coś w ogóle. Poddaję to tutaj pod rozwagę.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz