wtorek, 1 lutego 2011

łańcuchy kruszył, a pęta rozrywał

Tym razem, dla odmiany, coś o Ewangelii. Wczorajszej (Mk 5,1-20). Słuchałam jej podczas Mszy o siódmej rano i uderzyła mnie.

Uderzyło mnie, że zło jest destrukcyjne - o. Marcin podczas kazania powiedział, że autodestrukcyjne i to kwestia do przemyślenia, ale chodzi mi o destrukcję tego, w czym zło się zadomawia i działa. Przecież stado świń, w które wszedł Zły, od razu pognało do przepaści i zginęło w jeziorze. Zło to nie jest coś, co sobie gdzieś tam istnieje, czasem się objawia i znika prawie niezauważone.

I jednocześnie uderzyło mnie, jak bardzo Bóg musi kochać człowieka, że daje mu siłę do walki z tym złem. Człowiek, w którym w tej Ewangelii panował Zły, ciągle żył. Mieszkał w grobach, ale żył. W sensie duchowym, jak powiedział o. Marcin, był martwy. Zastanawiam się, czy rzeczywiście tak było. Zły nad nim panował i można to uznać za śmierć duchową, ale jednocześnie ten człowiek przyszedł do Chrystusa. Wiedziony nienawiścią Złego do Pana, ale przyszedł. Był żywy. Była więc jakaś nadzieja. Stado świń zginęło od razu, nie mając żadnej nadziei, bo i nie mając rozumu. Boża miłość właśnie tu się objawia. Człowiek nigdy nie przegra tak do końca, póki jeszcze żyje. Niesamowite.

1 komentarz:

  1. "Zły nad nim panował i można to uznać za śmierć duchową, ale jednocześnie ten człowiek przyszedł do Chrystusa". Rzeczywiście opętany wybiegł naprzeciw Jezusa. Ale może Jezus przybył do Garizim dla tego człowieka właśnie :)

    OdpowiedzUsuń