Natknęłam się dziś na artykuł, który pozostawił we mnie spory niesmak. Oczywiście nie zdziwiła mnie jego treść, poziom też niespecjalnie, ale szczerze mówiąc, było to dla mnie dość żenujące.
Autorka widocznie spotkała w życiu jakichś niewydarzonych katolików. Miała wyjątkowego pecha, bo ja, chociaż obracam się w środowisku ściśle katolickim, nigdy nie natknęłam się na kogoś, kto miałby taką wizję Zachodu, jaką opisuje pani Bielik-Robson.
Poza tym to naprawdę przykre, że na temat doktryny Kościoła, na temat jego nauki społecznej i na temat jego działalności wypowiadają się ludzie, którzy mają w tym względzie pojęcie blade albo w ogóle żadne. Pani Bielik-Robson oskarża Kościół o brak zainteresowania żywymi w przeważającej części ich życia, ale nie zauważa, że ten właśnie Kościół utrzymuje mnóstwo dzieł i inicjatyw miłosierdzia - charytatywnych, z których korzysta ogromna liczba ludzi jak najbardziej żywych, i to na długo przed świętą śmiercią. Nie będę się już rozwodzić nad brakami w elementarnej wiedzy teologicznej, która skądinąd nie dziwi (vide kwestia grzeszności człowieka).
Pod koniec artykułu pojawia się coś o chrześcijańskiej kulturze. Piękna rzecz, piękna, ale jest ona jedynie pochodną chrześcijańskiej wiary. Autorka zdaje się o tym zapominać albo świadomie to lekceważy. Przykre to, przykre.
Wiem, że po Gazecie Wybiórczej nie można się spodziewać głosu pro, jeśli chodzi o sprawy związane z katolicyzmem. Smutne jest jednak, że ludzie dają się omamić takimi gładkimi słówkami, które zupełnie nie mają odbicia w rzeczywistości. Pozostaje mieć nadzieję, że są jeszcze tacy, którzy podnoszą oczy znad gazety albo odwracają je od monitora i patrzą za okno. Na realny świat. Z jego bielą, czernią i szarością. I licznymi kolorami, nie tylko czerwonym.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz