wtorek, 5 kwietnia 2011

theatrum mundi

Miłość jest wspólną drogą do świętości, jest rozwojem.

Trud pracy nad sobą jest właśnie budowaniem miłości.

Jeżeli kocham, potrafię się zdobyć na to, czego nikt inny nie potrafi.

Ponieważ kochasz, masz prawo poświęcić się dla osoby kochanej, a ponieważ chcesz ją obdarować sobą, nie możesz być byle kim.


To cytaty z książki Wandy Półtawskiej pt. Eros et iuventus, przesłane mi kilka miesięcy temu w smsie, bardzo ważnym smsie. Noszę je w sobie do tej pory (w pamięci telefonu również).

Dziś, z pewnej perspektywy, w związku z tymi zdaniami rodzą się we mnie krzyczące pytania. Co, jeśli miłość nie jest drogą do świętości? Przestaje być miłością? I czy chodzi o ciągnięcie się nawzajem na siłę dalej, czy raczej zatrzymywanie się wspólnie z tą drugą osobą, gdy zdarzy jej się upaść? Czy trud pracy nad sobą nie jest zazwyczaj budowaniem miłości do samego siebie? Co zrobić, kiedy osoba kochana odrzuca moje poświęcenie, nazywa je niepotrzebnym? I co, jeśli w głębi duszy naprawdę sądzę, że jestem byle kim?

Tylko część tych pytań dotyczy mnie bezpośrednio. Zadanie ich, nawet w celu usłyszenia prostej i oczywistej odpowiedzi, wcale nie jest łatwe. Proste i oczywiste są odpowiedzi, które wywodzimy wprost z Pisma świętego. Tylko jak stosować te proste i oczywiste drogowskazy do swojego życia, tego najbardziej praktycznego i przyziemnego zarazem?

We Wrocławiu organizowane są aktualnie Drogowskazy Kariery, cykl spotkań z różnymi mniej bądź bardziej ciekawymi ludźmi, którzy opowiadają o swoich zawodach, pracy w ich branży czy firmie, wreszcie o zarządzaniu wszystkim, czym się da. Myślę, że dla nas, katolików, też by się przydały takie Drogowskazy Kariery, podczas których można by się było dowiedzieć, jak zrobić karierę i osiągnąć sukces w miłości Boga i bliźniego. Takie praktyczne rady. Chociaż to by było za proste. Chrześcijaństwo nie jest dawaniem uniwersalnych recept. Wchodzi tu w grę element rozumu i woli. Serio, byłoby nam wszystkim milej, gdyby nas Pan Bóg stworzył takimi marionetkami, którymi pociąga według swojego uznania. (Inna sprawa, że pewnie szybko by Mu się to znudziło). Jest w tym jednak coś pozytywnego. Przynajmniej jest to dowód, że nie jesteśmy theatrum mundi. No, chociaż w jakimś tam stopniu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz