Wczorajsze spotkanie SOWY, na którym w zasadzie nie powinno mnie być z racji stanu zdrowia (a jednak się dowlekłam), było bardzo owocne. Może nie powiedziałyśmy wszystkiego, co chciałyśmy (szczególnie ja), ale dla mnie owoc tego spotkania jest dużo większy i ważniejszy niż zrealizowanie celu.
Dzięki wypowiedzi jednej z uczestniczek dotarło do mnie mianowicie, że Chrystus Eucharystyczny działa także we mnie i w moim życiu. Że owoce Komunii, nazwane i opisane w Katechizmie Kościoła Katolickiego, nie są tylko pustymi sloganami. Że Komunia jest realna, chociaż nie trzeba jej doświadczać mistycznie. Owszem, byłoby fajnie, tak od razu widzieć i wiedzieć. Ale nawet jak nie ma tego och, to Jezus przemienia moje życie, zbliża mnie do Siebie, wiąże mnie ze Sobą coraz ściślej. Tak jak to ujęła owa dziewczyna: kiedy wychodzę z kościoła po Mszy, to Jezus trwa we mnie, gdy za każdym razem myślę sobie to jest dobre albo to jest złe. Niby takie proste, ale ileż się trzeba namęczyć, zanim przyjdzie zrozumienie tego faktu.
hm... czasem tak jest, ze te najbardziej oczywiste sprawy przychodza nam do glowy, docieraja do serca z duzym trudem. na szczescie dzieki innym przypominamy sobie, dlaczego tak naprawde jestesmy tacy, jacy jestesmy...
OdpowiedzUsuńa za chorobowe rozsiewanie zarazkow powinnas oberwac w zacny rzyc!