Dziś chciałoby się wiele, bardzo wiele napisać, a najgorsze, że na tematy ze sobą nie powiązane. Dlatego raczej skupię się na najluźniejszej myśli - pozostałe mogą poczekać :)
Podróże pociągami zawsze skłaniają mnie do rozmyślań. Kiedy człowiek tak patrzy za okno na wszystko, co przemija, jakoś samoczynnie włącza się w głowie wielki telebim z własnymi myślami, skojarzeniami i tak dalej. Wskutek tego na obraz za oknem nakłada się obraz z wnętrza głowy i wyjść z tego może całkiem ciekawe połączenie. Kiedy wczoraj wieczorem wracałam z Jarosławia, dokąd pojechałam odwiedzić znajomych na Festiwalu Muzyki Dawnej "Pieśń naszych korzeni" (o tym kiedy indziej), na obraz za oknem nałożył się obraz pary, z którą się widziałam między innymi.
W toku rozmyślań i wyobrażeń dotarło do mnie, że nic w tej sytuacji nie ma za darmo. Oni są ze sobą już ładnych parę miesięcy, jest ładnie i pięknie, ale od środka to wygląda ciut inaczej. Wchodząc w związek, w relację z drugim człowiekiem, tracę coś z siebie. Tracę czas, który mogłabym poświęcić wyłącznie swoim sprawom. Tracę niezależność i samowolę, bo pewne decyzje muszę (i chcę) podejmować wspólnie z drugą stroną. Wymieniać tak można i dalej. Kiedy tak sobie o tym pomyślałam, przypomniało mi się, co kiedyś usłyszałam, że poznanie Boga można osiągnąć tylko wtedy, jeśli się dobrze poznało ludzi. (Pomijam już kwestię, czy poznanie Boga w ogóle jest możliwe). Hmmm, ruszyła się moja główka, może więc z relacjami jest podobnie? Może wchodząc w relację z Bogiem, łącząc z Nim moje życie, także coś tracę?
No jasne! Tracę wtedy przede wszystkim ten dobrze nam wszystkim znany ŚWIĘTY SPOKÓJ. Tak, tak, wcale go nie zyskuję, jest dokładnie odwrotnie. Owszem, nie muszę samodzielnie szukać drogi, którą mam kroczyć - wyznacza mi ją Jezus Chrystus. Ale jeśli już podejmuję się iść tą drogą (czy raczej Drogą), to w łeb bierze cały spokój i całe zadowolenie z siebie. Nieustannie, ciągle, aż do znudzenia trzeba pracować nad sobą, zastanawiać się nad swoim postępowaniem, szukać odpowiedzi na pytania, które odpowiedź mogą mieć jedynie w Bogu. Kiedy idę tą Drogą, to każde zejście z niej stawia przede mną ogromną trudność: bo powrót na tę drogę wymaga skruchy, wymaga pokuty, czego nie musi przeżywać nikt, kto tą Drogą nie postępuje.
Dobra. Straciłam już ten hołubiony święty spokój. To może teraz coś w zamian? W końcu, jak już stracę coś z siebie dla mężczyzny albo dla przyjaciółki, to nie dzieje się to za darmo. Z Panem Bogiem jest trochę inaczej. On nam daje obietnicę ŚWIĘTOŚCI, zbawienia, jeśli będziemy Go kochać i postępować zgodnie z Jego wskazówkami. Problem polega na tym, że zbawionym można być dopiero po śmierci, czy się to komu podoba, czy nie. Całkiem to sprytne, swoją drogą, bo wtedy już na pewno nie zejdę z obranej drogi :) W każdym razie - perspektywa życia z Bogiem musi zakładać istnienie życia po śmierci, życia wiecznego.
Tak sobie pomyślałam, że to wszystko przypomina związek między kobietą a mężczyzną: najpierw następuje etap zauroczenia czy zakochania - życie doczesne - w którym staram się z nadzieją na dobry, pożądany efekt, ale nie mam pewności, co z moich starań wyjdzie. Dopiero potem mamy do czynienia z miłością dojrzałą - życiem wiecznym - kiedy tej miłości można być pewnym i kiedy można kosztować jej owoców.
Co wynika ze wszystkiego, co napisałam wyżej? Wynika z tego mniej więcej tyle, że moja główka, kiedy produkowała myśli w pociągu, trochę się pomyliła. Porównanie relacji międzyludzkich do relacji człowiek-Bóg nie przebiega tak prosto. W tej drugiej wchodzą bowiem w grę kategorie i zjawiska ponadludzkie. Przekracza się płaszczyznę, którą doskonale znamy i o której możemy się wypowiadać z większą lub mniejszą pewnością; przechodzi się na płaszczyznę, o której możemy jedynie spekulować, a i to tylko z pomocą Bożej łaski.
Wniosek ostateczny: uważać trzeba, jak się rusza główką, bo sobie można nabić guza, ot co!
tak sobie myślę, że się z Tobą nie zgadzam :P w tym porównywaniu relacji z Bogiem do relacji między ludźmi
OdpowiedzUsuńno bo w związkach wszelakich jest tak, że mogą zawalić obie strony. A Bóg nie zawala. No i nawet w sakramentalnie zawartym małżeństwie może się coś sypnąć. W niebie nie. I owoców możemy kosztować już teraz! A sakramenty - zwłaszcza Eucharystia - to co?
Co do owoców - miałam na myśli to, co większość ludzi uznaje za wymierne: pomyślność, zadowolenie, sukcesy itd.
OdpowiedzUsuńCo do samego porównania: ostatnie dwa akapity wystarczą za cały mój komentarz :)