O ileż łatwiej byłoby bez tego wszystkiego. Bez przejmowania się wiarą czy jej brakiem, bez wertowania ksiąg w poszukiwaniu odpowiedzi niezależnych ode mnie, bez wsłuchiwania się w siebie i w innych, i jeszcze w Kogoś ponad tym wszystkim. Bez zrywania się nad ranem, bez urywania się wieczorem, bez rozumienia, bez myślenia.
Bez Adwentu też.
Bez nadziei.
O ileż łatwiej by było, gdyby wraz z pierwszą niedzielą Adwentu w serce automatycznie wlewała się odmierzona porcja tej nadziei, żeby starczyło do Wigilii. A tu lipa. Każdego dnia trzeba walczyć. Każdego dnia nadziei jakby mniej. Czy w rzeczywistości więcej?
Proszę o modlitwę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz