czwartek, 26 kwietnia 2012

gwarancja

Myślałam dzisiaj trochę nad kwestią ślubu i związków niesakramentalnych. Myślałam o często powtarzanym sloganie, że małżeństwo (w sensie: ślub) niszczy rzekomą miłość, niszczy związek, wobec czego nie tylko jest niepotrzebne, ale wręcz szkodliwe.

Pomyślałam, że może się tak dziać tylko wtedy, gdy traktuje się małżeństwo jako kartę gwarancyjną. Dopóki się jej nie ma, to trzeba uważać, troszczyć się, obchodzić jak z jajkiem. A jak już się ją dostanie, to hulaj dusza, piekła nie ma - w końcu jest gwarancja. Gwarancja czego? Wierności? Wytrwałości? Cierpliwości? Bycia razem? Niezniszczalności relacji? To śmieszne, że z jednej strony tak łatwo przychodzi nam dzisiaj pójść po rozwód, a z drugiej ciągle traktujemy ślub właśnie w ten magiczno-zaklęciowy sposób. Myślenie w tej kwestii jest wręcz paradoksalne: nie chcę ślubu, bo on wszystko zepsuje i trzeba będzie się rozwodzić, podczas gdy ślub może cokolwiek zepsuć tylko wtedy, jeśli traktuję go jako samoistną gwarancję wiecznej szczęśliwości.

Żadna gwarancja nie jest samoistna. Nikt mi niczego nie zagwarantuje, jeśli ja też się do czegoś nie zobowiążę. Przysięga małżeńska rzadko kiedy jest zobowiązaniem sensu stricto. Jest często raczej ładną i wzniosłą formułką, której wypowiedzenie zagwarantuje to wieczne szczęście. Za słowami ślubuję ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz że cię nie opuszczę aż do śmierci stoją tymczasem realne i konkretne obietnice. Że się nie zapuszczę. Że będę cię szanować. Że będę się troszczyć i interesować. Że nie tylko będę biernie wierna, ale też że nie dam nikomu sposobności do myślenia o tobie w przekłamany sposób. Przysięga małżeńska jest realnym i konkretnym zobowiązaniem. Realizacja tego zobowiązania zmniejsza prawie do zera konieczność korzystania z jakichś serwisów gwarancyjnych.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz