Tym razem nic religijnego.
Ostatnio przechadzałam się po wrocławskiej Galerii Dominikańskiej (z dominikanami ma tyle wspólnego, że stoi przy placu nazwanym tym imieniem). Miałam trochę wolnego czasu i w związku z tym oglądałam wystawione w pasażu na poziomie -1 obrazy studentów wrocławskiej Akademii Sztuk Pięknych. Są tam wystawione w ramach jakiegoś konkursu dla klientów galerii.
Przechadzając się między licznymi płótnami, z których niektóre naprawdę są bardzo ciekawe i wartościowe, pomyślałam, że to chyba znak naszych czasów. Galeria handlowa, w zależności od potrzeb, przyjmuje też rolę galerii sztuki. Mogę obejrzeć obrazy, a może nawet spotkać ich autorów, w przerwie między obiadem w restauracji typu fast food a zakupami w odzieżowym molochu sieciowym lub ekskluzywnym salonie obuwniczym. Nie tylko więc zakupy nie wymagają więc rytuału odwiedzin kilku różnych lokalizacji. Sztuka również dostępna jest na zawołanie, a do tego darmowo.
Czy zatem dochodzimy do punktu, w którym sztuka jako taka nie będzie już potrzebowała rytuału ze strony obserwatora? Doświadczyliśmy już sztuki użytkowej, doświadczamy sztuki wychodzącej do widza. Czy jednak wychodzenie do widza oznacza, że widz dla spotkania ze sztuką nie musi przekraczać siebie w żadnym wymiarze? Ani psychicznym, ani fizycznym, ani czasowym, ani żadnym innym? Może z nią obcować z siatami wypchanymi zakupami albo z lodem/ciastkiem/hamburgerem w ręku? A niebawem pewnie także w domowych kapciach i piżamie?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz