poniedziałek, 22 sierpnia 2011

samotność w (Bożej) sieci

Dziś będzie o Światowych Dniach Młodzieży, ale tylko pobocznie. Czytam ostatnio sporo na ten temat. Może dlatego, że niespecjalnie przemawia do mnie idea takich spotkań, po prostu tego nie rozumiem. Właśnie natknęłam się na jeden z lipcowych numerów Gościa Niedzielnego, gdzie w dodatku wrocławskim była mowa o tym, że trójka młodzieży z jednej z wrocławskich parafii będzie siedzieć przy papieżu podczas modlitw jednego dnia. Opiekun młodzieży z tej parafii bardzo mądrze mówił o konieczności przygotowania młodych ludzi do takiego wyjazdu.

A ja sobie pomyślałam, że może to jest właśnie to, co jakoś mnie tak drażni. I w ŚDM, i w Lednicy, i w innych tego rodzaju spędach. Ciągle przygotowuje się nas (lepiej bądź gorzej) do spotykania Pana Boga we wspólnocie Kościoła. Całkiem słusznie, oczywiście. Tylko mało kto mówi młodzieży o spotykaniu Boga wtedy, kiedy jesteśmy sami. Kiedy nie ma nikogo, kto da nam przykład i nas pociągnie, kiedy nie ma pozornie nikogo, kogo my możemy pociągnąć do Niego. Milczenie Boga jest jakże realnym i codziennym doświadczeniem, a tymczasem lepiej postawić na ładowanie akumulatorów raz do roku czy raz na dwa lata. Nie przeczę, że takie doświadczenia jak ŚDM są ważne i potrzebne. Tylko że zaciemniają trochę rzeczywistość spotkania z Bogiem.

Nie myślę też o mistycznych doświadczeniach nocy zmysłów i nocy umysłu. Raczej o takim potocznym, codziennym milczeniu, kiedy przychodzę do Boga, a On jakby mnie nie słyszał. Tego nie zapełni żadna wspólnota. W takiej sytuacji jest się jak ryba złowiona w sieć - niby wszystko pięknie, mam mnóstwo towarzyszy dookoła, ale tak naprawdę nie umiem znaleźć wyjścia z sytuacji, w której JA się znajduję, bez oglądania się na innych.

Co zrobić z takim doświadczeniem? Jak je przeżyć, zwłaszcza jeśli jest się nastawianym na doświadczenie wspólnoty?

2 komentarze:

  1. wpis z bloga s. Małgorzaty Chmielewskiej, może nie odpowiada na Twoje pytania, ale jest ciekawy;)

    święto spotkania

    W Madrycie setki tysięcy młodzieży z Papieżem. W serwisach informacyjnych- prawie nic na ten temat, jeśli nie liczyć informacji o protestach dotyczących kosztów imprezy, wulgarnych i głupich. Nie dlatego, że w ogóle są, bo każdy może mieć własne zdanie i je wyrażać, lecz dlatego, że w takiej formie. Ich uczestnicy przedstawiani są często jako bohaterowie walczący o sprawiedliwość.
    Pielgrzymi zostawią rzecz jasna w Hiszpanii niemałą kasę. Ale zostawią coś więcej, czego na pieniądze przeliczyć się nie da. Przypominają bowiem o istnieniu "drugiej strony lustra". O tym, że pragnienia nieskończoności nie da się stłumić w sercu człowieka. I może ogarnięta kryzysem Hiszpania potrzebuje tego przypomnienia bardziej niż kasy? Potrzebuje po prostu święta braterstwa. Tak usilnie pracowała nad zapomnieniem o Bogu, że zastrzyk reanimacyjny z tysięcy młodzieży Go poszukującej na pewno się przyda. A owa młodzież też musiała włożyć wysiłek, żeby tam dotrzeć i wytrwać. Nie mówiąc już o mocno starszym Panu w białym ubranku, gotującym się na upale. Chce Mu się chcieć.

    To nasza rodzinka. To Kościół właśnie. I już słyszę, że można by wykarmić tysiące za te pieniądze. Owszem. Ale miłość ma wiele aspektów i bez takich spotkań braterskich nie będzie tych, którzy karmić głodnych zechcą. Oprócz ekonomii istnieje jeszcze po prostu radość życia. Przygoda spotkania z drugim człowiekiem, z innymi, z Bogiem. Nie da się tego przeliczyć na pieniądze.

    Jesteście bardzo wrażliwi na ideę dzielenia życia z innymi. Nie przechodźcie obojętnie obok cierpienia innych, bo Bóg zaufał wam, że dacie wszystko co macie najlepszego w was samych: waszą zdolność do miłości i współczucia.

    Benedykt XVI podczas dzisiejszej Drogi Krzyżowej w Madrycie

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja mam podobne odczucie co do takich spotkań. Wiadomo, jest to niesamowite przeżycie, atmosfera, nawet taki "duchowy rollercoaster". Tylko, co dalej? Każde spotkanie kiedyś się skończy i trzeba będzie "zejść na ziemię", wrócić do swojego "szarego" życia i żyć... tak zwyczajnie... Często bez "duchowych fajerwerków". I to jest najtrudniejsze.

    OdpowiedzUsuń